Do szpitala psychiatrycznego w Sewilli trafia mężczyzna. Twierdzi, że jest wyruszającym na szerokie wodywody Krzysztofem Kolumbem. Niby nic nadzwyczajnego, jak na okoliczność wariatkowa, ale ów jegomość wydaje się być inny niż wszyscy pozostali pacjenci. Przynajmniej w oczach opiekującej się nim siostry Konsueli... Czyżby niewiele trzeba było zrobić, aby rozkochać w sobie personel oddziału zamkniętego? Wystarczy zachowywać się nieagresywnie i nie przesadzać z masturbacją, by nieetyczny, terapeutyczny romans wisiał w gorącym, hiszpańskim powietrzu. Tymczasem do akcji wkracza Interpol, trwają bowiem poszukiwania...
Terapia, romans, sensacja – trzy wątki, dwóch psychiatrów, jedna tajemnica, tak przedstawia się kwint esencja powieści Thomasa Trofimuka z ogniskowana wokół jednego pytania: Kim bowiem jest ów facet przypominający przybysza z K-paxa, a podający się za wielkiego odkrywcę? Widać przecież wyraźnie, że Krzysztof jest szlachetny. Do tego trzeba przyznać, że Kolumb ma w sobie wiele wdzięku i nieźle gra w szachy. Żeglarz zmysłowo rozprawia o kobietach, winie, a także poezji Hafaziego. Lecz przede wszystkim legendarny nawigator marzy o podróży w nieznane, a jednocześnie śmiertelnie jej się obawia, obsesyjnie wpatrując się w ocean... Nieposkromiona ciekawość? Wychylająca się spoza opowieści trauma? Marzenie zamieniające się w chorobę z urojenia? Jazda po półwyspie iberyjskim z kijem bilardowym przypiętym do boku niczym szpada? Gorączkowe rozmowy telefoniczne z wypędzającą Maurów z Grenady królową Izabelą? Można by rzec, że co kraj, to obyczaj, przypominający zachowanie nie pozbawionego uporu w realizacji własnych
wizji Don Kichota.
Jednak powieści Kanadyjczyka niewiele łączy z arcydziełem Cerventasa pomimo tego, że opowiada w jakiejś mierze o człowieku, stojącym w jedną nogą w mrokach Średniowiecza, a drugą kończyną śmiało sięgając w nową epokę rejsów przez Atlantyk. Co prawda powieść wciąga, a nie przeciąga się, to niewątpliwie mamy tu do czynienia z historią, która lepiej się zaczyna niż kończy. Przynajmniej dla czytelnika, a nie dla głównego bohatera. Ten ostatni musi szczęśliwie przekonać własną nieświadomość do niemiłej dla ucha wrażliwego mężczyzny prawdy. Wiadomo przecież, że taki jest już urok niejednej zagadki, gdyż zbliżając się do rozwiązania, możemy poczuć się lekko rozczarowani. Ale taki już jest efekt odkryć, do złudzenia przypominającymi odczarowanie.