W grudniu 1979 roku na afgańskich drogach pojawiły się czołgi z czerwoną gwiazdą. Rosjanie mieli zająć główne miasta, ustabilizować sytuację i wycofać się najwyżej po roku. Zostali lat dziewięć.
Polskojęzyczna bibliografia tej interwencji nie obfituje w przesadnie wiele pozycji – czytałem jedynie „Specnaz w Afganistanie” Markowskiego i Miliaczenki, * Afgańską ruletkę* Feifera , Żołnierza niepotrzebnej wojny Chrzanowskiego, jakieś bajki Henryka Pająka mające udawać „wspomnienia” uczestnika wojny i w zasadzie nic więcej. Rosyjskojęzyczne strony internetowe dostarczają tutaj ogromu materiałów, niemniej trzeba stwierdzić, że ta akurat interwencja naszych wschodnich sąsiadów nie doczekała się solidnej monografii w języku polskim. Tym bardziej z dużymi nadziejami powitałem ukazanie się Afgańców Rodrica Braithwaite'a, pracy noszącej podtytuł Ostatnia wojna imperium.
Moje oczekiwania były tym większe, że czytałem poprzednią książkę tego autora, * Moskwę 1941, która to pozycja zdecydowanie mnie doń przekonała. Braithwaite od 1955 r. pracował na placówkach dyplomatycznych m.in. w Indonezji, Włoszech i Polsce, zaś w latach 1988-1992 był brytyjskim ambasadorem w Rosji. *Miał zatem dostęp do dokumentów, o których inni badacze mogli pomarzyć. **
Na początku Afgańców, Braithwaite opisuje krótko historię Afganistanu, w tym arcyciekawą rywalizację Rosji i Wielkiej Brytanii o wrota do Indii. Dłużej zatrzymuje się dopiero nad przewrotem w 1978 roku, który miał przekształcić ów kraj w nowoczesne państwo socjalistyczne przy użyciu metod sprawdzonych przez takie tuzy krzewienia jedynie słusznego ustroju, jak Stalin, Pol Pot i Mao Zedong. Należało jedynie wdrożyć marksistowskie idee tam, gdzie nie istniał proletariat miejski, ale tym gorliwi reformatorzy się nie frasowali, rozpoczynając to, co wychodziło im zawsze najlepiej – przejmowanie władzy. Autor opisuje powstanie w Heracie oraz przedstawia zarówno skomplikowaną globalną sytuację geopolityczną, jak i tę wewnętrzną, lokalną, pełną wrzeń i niepokojów. Kiedy rewolucja zaczęła żywić się krwią swoich akuszerów, Kreml był głuchy na ich błagania o interwencję – Braithwaite wskazuje na niechęć i przemożne przekonanie radzieckiej wierchuszki, że byłby to ogromny błąd. Opór przeciw komunistycznemu reżimowi z
każdym dniem się rozszerzał, a wczorajsi towarzysze coraz bardziej skakali sobie do gardeł, krytykując i oskarżając ZSRR, wykazujący się coraz większą nieudolnością i bezsilnością w kontrolowaniu działań. Sytuacja w Kabulu zupełnie wymykała się spod kontroli, wciąż jednak wahano się w sprawie rozpoczęcia akcji militarnej. Autor znakomicie oddaje te chwile chaosu, niepewności i oczekiwania na decyzję Kremla. Jak pisze, decyzja o interwencji w Afganistanie, przysłaniana sloganami o samoobronie i udzieleniu pomocy zaprzyjaźnionemu państwu, była poważnym błędem politycznym, nie będąc jednak irracjonalną; w grudniu stała się ona nieunikniona.
W kolejnym rozdziale omawia on ruchy wojsk i przerzucanie kolejnych formacji do Afganistanu - i te działania nacechowane są wszechobecnym bałaganem, prowizorką i improwizacją. Talent do wartkich, potoczystych opisów ujawnia autor w rozdziale traktującym o szturmie na pałac prezydencki Amina, który do końca miał nadzieję, że „Sowieci pomogą”, zupełnie nie orientując się, kto doń strzela i dlaczego. Ukazuje tu Braithwaite dramatyczną, grudniową noc i opanowywanie kolejnych ważnych budynków w mieście, a także charakteryzuje jej następstwa w kraju oraz echa rozbrzmiewające na całym świecie.
Część druga, zatytułowana „Katastrofy wojenne” poświęcona jest działaniom zbrojnym. Autor charakteryzuje zadania stojące przed 40. Armią i jej dowódcami – z pozoru proste, ot, zabezpieczyć miasta i drogi, po czym wycofać się, kiedy rząd i jego siły zbrojne będą w stanie przejąć odpowiedzialność za kraj. Zadanie okazało się równie trywialne, co, w ówczesnych warunkach, nierealne, zwłaszcza, że afgańskie społeczeństwo nie paliło się do witania przedstawicieli bratniego narodu chlebem i solą. Braithwaite podkreśla, że Rosjanie wdali się w najgorszy rodzaj wojny, w wojnę z powstańcami, której się nie spodziewali i do której nie byli przygotowani ani wyszkoleni. Opisawszy oficerów, którzy usiłowali dowodzić w tym, z góry skazanym na porażkę, przedsięwzięciu, zastanawia się nad jego istotą, dzieląc działania na cztery odrębne fazy. Charakteryzuje teren, na którym walczono, taktykę partyzantów, główne cele walczących stron i problemy z działalnością wywiadowczą oraz z rządowymi wojskami Afganistanu, walczącymi
obok 40. Armii. Kolejny rozdział przynosi informacje o armii radzieckich doradców, którzy starali się budować w Afganistanie „socjalizm” z takim samym skutkiem, z jakim później próbowano budować tam „demokrację”. Dowiemy się o kobietach, które przybywały do tego kraju oraz o codzienności w Kabulu i na prowincjach. W rozdziale poświęconym żołnierskiemu rzemiosłu, przeczytamy o rekrutacji, brutalności w armii i trudnych stosunkach z ludnością cywilną. Dowiemy się, jak dużym problemem wśród żołnierzy 40. Armii były narkotyki i alkohol, ponadto poznamy kulisy powstania kilku słynnych, frontowych pieśni. Autor charakteryzuje podstawowy sprzęt używany przez Rosjan i mudżahedinów, a także opisuje walki o szosę Salang, po czym zatrzymuje się nad kwestiami upadku morale oraz zbrodni wojennych (i ich tuszowania), popełnianych zarówno przez Sowietów, jak i rebeliantów. Po raz kolejny wybornie oddaje atmosferę na Kremlu, gdzie politycy optujący za rychłym zakończeniem wojny, coraz bardziej tracą nadzieję.
Działania Rosjan podsumowuje Braithwaite ciekawym stwierdzeniem, jakoby w ostatecznym rozrachunku mieli oni dobrą taktykę, ale nie mieli strategii – wygrywając walki, nie potrafili wygrać wojny.
Dla mnie, Afgańcy to przede wszystkim opowieść o powrotach. Morozow mówił, że w ZSRR nie ma dla weteranów przyszłości, wszystko jest nieprzeniknione i puste. Poległych nie witano z wojskowymi honorami, wszak wojna miała pozostać tajemnicą. Transportowano ich w nocy do domów, chowano po kryjomu, zaś dopiero po wprowadzeniu głasnosti ludzie zaczęli sobie w pełni zdawać sprawę z tego, co tak naprawdę działo się w Afganistanie. Jak twierdzi autor, jedną z najgorszych rzeczy, jakich doświadczali żołnierze, kiedy w końcu wrócili do kraju, był kontrast pomiędzy poczuciem, że dużo wycierpieli wypełniając swój obowiązek, a napotykaną przez nich obojętnością lub wrogością ze strony współobywateli. M.in. o tych właśnie powrotach traktuje część trzecia, zatytułowana „Długie pożegnanie”. Gdy żołnierze zawodowi udawali się na urlop do domu, żony wypatrywały prezentów z egzotycznych bazarów, a koledzy i sąsiedzi zadawali powracające jak mantra pytanie: „Ilu zabiłeś?”. Powrót do wojennego piekła był wówczas
błogosławieństwem. Z części tej dowiemy się również o zaginionych oraz o sytuacji matek poborowych, protestujących i wędrujących od instancji do instancji, by dowiedzieć się, co się stało z synem. Autor ukazuje zabiegi polityczne będące wynikiem decyzji o wycofaniu wojsk z Afganistanu; zostawiali, jak pisze, kraj ze zrujnowanymi miastami i wsiami oraz sparaliżowaną gospodarką. Symbolem tej wojny stał się, wypełniony cynkowymi trumnami, AN-12, „Czarny Tulipan” – jak w takiej sytuacji wycofać się z godnością i honorem? Weterani wojny afgańskiej wracali do kraju mającego istnieć jeszcze tylko dwa lata, niektóre republiki były już na skraju stanu wrzenia. Generałów podtrzymywało na duchu poczucie honoru wojskowego i stare nawyki myślowe – poborowi aż takiej tradycji nie mieli. Usiłując powrócić do życia, mieli poczucie, że zostali zdradzeni, zaś próba adaptacji do świata, który ich nie rozumiał i którego oni pojąć się potrafili, kończyła się dramatycznie. Interesujący jest również epilog, gdzie autor dokonuje
porównania pomiędzy amerykańską wojną w Wietnamie i radziecką interwencją w Afganistanie, od motywów i wyznaczenia sobie nierealnych celów strategicznych, po przyczyny niepowodzeń. Szkoda, że ów epilog jest tak krótki, bowiem wnioski są bardzo ciekawe.
Już w * Moskwie 1941* Braithwaite pokazał, że znakomicie wychodzi mu pisanie o ludziach, ich przeżyciach, nadziejach i losach. Historie o powrotach znów mają ów „pierwiastek ludzki”, moim zdaniem zatarty trochę w pierwszych rozdziałach. Jednym z mott prologu, autor uczynił słowa Warrena Olneya, walczącego w armii Unii w bitwie pod Shiloh: „... spojrzenie szeregowego żołnierza jest o wiele bardziej ograniczone niż perspektywa generała”. W Afgańcach raczej nie ma ani jednej, ani drugiej perspektywy – nie znajdziemy tu przeto ani „living history” rodem z * Obywateli w mundurach* Ambrose'a , nie znajdziemy również opisów bitew, potyczek, obserwowanych z punktu widzenia sztabowca przesuwającego chorągiewki. W przeważającej większości, praca ta jest
po prostu ukazaniem różnych aspektów interwencji radzieckiej, od uwarunkowań politycznych, po działania militarne. Ukazaniem dość suchym, ogólnym, przekrojowym, ożywionym dopiero rzeczoną częścią o powrotach. Myślę, że jest to praca idealna dla osób, które chcą poznać zarys tej ostatniej wojny radzieckiego imperium – miłośnicy wspomnień czy pasjonaci szczegółów militarnych, zawiłości strategicznych, politycznych czy taktycznych, jeszcze będą musieli trochę poczekać na polskojęzyczną pracę, która sprosta ich oczekiwaniom.