Pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią Kate Morton był „Milczący zamek”. Gdybym znajomość z autorką rozpoczęła od „Zapomnianego ogrodu”, albo nawet „Domu w Riverton”, nie dotarłabym pewnie do kolejnych jej książek. Ze stratą dla siebie – bo w ciągu kilku lat Kate Morton zmieniła się ze zręcznej kompilatorki wątków literackich w interesującą pisarkę. „Zapomniany ogród” był dziwną mieszanką impresji z dziewczęcych lektur: awanturniczych i gotyckich powieści angielskich z dziewiętnastego wieku i „Tajemniczego ogrodu” z kropelką Bridget Jones. Całość ratował z fabularnych mielizn i nieprawdopodobieństw niewątpliwy talent narracyjny autorki. „Dom w Riverton” był już zdecydowanie lepszy, a „Milczący zamek” po prostu mnie zauroczył, choć również sprawiał wrażenie historii opowiadanej przez sympatycznego mola bibliotecznego, zgrabnie wplatającego w fabułę ulubione motywy z młodzieńczych lektur. „Strażnik tajemnic”, choć eksploatujący ten sam motyw – rozszyfrowywania mrocznej tajemnicy sprzed kilkudziesięciu
lat, w moim przekonaniu jest nie tylko stylowym thrillerem, ale ładnie opowiedzianą, interesującą prozą obyczajową z przeplatającymi się planami czasowymi - współczesnym i rozgrywającym się w latach trzydziestych i czterdziestych.
Narratorką „Strażnika tajemnic” jest samotna, starsza pani, na której życie, pewnego idyllicznego, letniego popołudnia przed blisko pięćdziesięciu laty, padł złowrogi cień.
W latach sześćdziesiątych, w wiejskim domku na angielskiej prowincji, żyje sobie miła, wielodzietna rodzina. W dniu urodzin najmłodszego brata szesnastoletnia narratorka dostrzega przypadkiem obcego człowieka zbliżającego się do domu. Matka wychodzi na ganek, zamienia z nim kilka słów, po czym trzymany w ręku nóż do tortu wbija mu prosto w serce. Sprawia to wrażenie złego snu, ale, niestety, jest prawdą. Ciąg dalszy wówczas właściwie nie nastąpił. W okolicy już wcześniej kręcił się dziwny osobnik, podobno napastujący kobiety. Uznanie obrony koniecznej, potem zasłona niepamięci, dalszy ciąg prowincjonalnej sielanki.
Rodzinne spotkanie w dziewięćdziesiąte urodziny matki powoduje przypływ wspomnień. I jeszcze książka z dedykacją, nieznana fotografia… Bohaterka zdaje sobie sprawę, że nic nie wie o przeszłości swojej rodzicielki z czasów poprzedzających ten wojenny dzień, w którym matka jako młoda uciekinierka ze zbombardowanego Londynu zjawiła się w nadmorskim pensjonacie prowadzonym przez przyszłą teściową. Ludzie dobrze wychowani, delikatni, nie pytają o intymne sekrety. Nie pytają o noże do tortów. Narratorka, ostrożnie i taktownie, próbuje dojść do prawdy. A właściwie – rozszyfrować znaczenie sceny z przeszłości. Bo prawdę przecież zna: jej matka jest dobrym człowiekiem.
Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę Kate Morton. Pewnie znowu zagłębimy się w dawne tajemnice, odkrywane taktownie i z szacunkiem. I może to znowu być kawał naprawdę dobrze opowiedzianej historii.