Gladiatorka ani chybi okaże się generałem Maximusem w spódnicy – pomyślałam, biorąc do ręki debiutancką powieść Russella Whitfielda. Choć jednak historia Lysandry, spartańskiej kapłanki Ateny, która po katastrofie morskiej trafia do szkoły gladiatorek Lucjusza Balbusa, wydaje się przewidywalna, to potrafi zaskoczyć. Wielokrotnie i pozytywnie.
Lysandra jest kobietą bardzo dumną, po pierwsze z powodu swojego pochodzenia, a po drugie statusu służebnicy bogini wojny i mądrości. Dla takiej osoby niewola stanowi szczególnie trudne doświadczenie, niemalże utratę tożsamości. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, w fikcyjnym z historycznego punktu widzenia zakonie, do którego należała, odebrała wieloletnie i staranne wyszkolenie bojowe. To zwiększa jej szanse przetrwania na rzymskiej arenie. Jednak najtrudniejszą walką, jaką stoczy, będzie ta wewnętrzna, niezbędna do oswojenia skrajnie nowej sytuacji. Uważanie się za lepszą od wszystkich wokół, arogancja i pogarda nie ułatwiają codziennego funkcjonowania w zróżnicowanej kulturowo grupie kobiet, połączonych wspólnym losem – krwawej atrakcji.
Jak wspomniałam, mimo że początkowo zapowiada się schematycznie, Gladiatorka rzuca wyzwanie fabularnym stereotypom. Whitfield, z rzadką u debiutanta odwagą, prowadzi fabułę z dala od utartych kolein, które wcześniej umiejętnie sugeruje czytelnikowi. Jest to chyba największa zaleta jego opowieści. By nie przechwalić, dodam, że narracja jest mocno amerykańska – prosta, szybka, niemalże filmowa, tym niemniej poprowadzona na tyle umiejętnie, że naprawdę wciąga i niełatwo wypuszcza z wykreowanego świata. Wśród licznych zwrotów akcji łatwo przegapić fakt, że funkcjonuje tu zaledwie kilka postaci, a drugi plan praktycznie nie istnieje. Autor pokazuje również, że przeświadczenie bohaterki o własnej wyjątkowości jest głęboko mylne – o ile barbarzyńskim niewolnicom Lysandra wydaje się niemal boginią, to jej właściciel, Lucjusz Balbus, ateński kapłan Telemach czy gubernator Frontyn manipulują nią z dziecinną wręcz łatwością.
Gladiatorka to w tej opowieści nie dramatyczna heroina, ale perspektywiczna inwestycja, dla ocalenia której warto ponieść dodatkowe nakłady, choćby na swoistą psychoterapię. Lucjusz Balbus, człowiek zarabiający na arenach od lat, świetnie rozumie zasady rządzące jego interesem. Choć przyciska nowicjuszki, doświadczonym zawodniczkom nie odmawia wygód, a nawet przymyka oczy na lesbijskie związki między nimi. Trenerom natomiast nie wolno dziewczyn tknąć – ciężarna gladiatorka do niczego się nie przyda.
Nie ma tu co prawda mowy o głębokiej psychologii postaci – miłość, nienawiść, trauma i przyjaźń oddane są grubą, oczywistą kreską. Jednak jak na powieść akcji, którą niewątpliwie jest, Gladiatorka i tak sporo miejsca poświęca opisowi wewnętrznych przeżyć – głównie Lysandry, choć nie tylko.
Mimo pewnych wad i uproszczeń, swoje podstawowe zadanie, to jest dostarczenie wciągającej rozrywki, powieść spełnia doskonale. Nawet potknięcia redakcji, która przepuściła wiele dosłownych „kalek” z angielskiego i irytujących błędów (np. w odmianie zaimków dzierżawczych), nie są w stanie znacząco zmniejszyć przyjemności, jaka płynie z obcowania z tą historią. A to już o czymś świadczy.