Trwa ładowanie...
08-03-2016 15:44

Nowa Fala powraca

Ostatnie ważne dla literatury polskiej pokolenie przeżywa drugą młodość. Artystyczną i społeczną.

Nowa Fala powracaŹródło:
d27zjz7
d27zjz7

Ostatnie wa*żne dla literatury polskiej pokolenie przeżywa drugą młodość. Artystyczną i społeczną.*

Nikt się chyba nie spodziewał takiego come backu Nowej Fali. Jerzy Kronhold opublikował właśnie zbiór bardzo prywatnych wierszy „Skok w dal" , Adam Zagajewski pierwszy raz od lat napisał tekst doraźny i zaangażowany, wracając poniekąd do korzeni nowofalowej poetyki, Julian Kornhauser – ojciec pierwszej damy RP – przerwał długoletnie milczenie, a Ryszard Krynicki, współprowadzący cieszące się zasłużoną renomą Wydawnictwo a5, swej narastającej skłonności do aforyzmu nadał formę haiku.

Na zawsze odszedł być może najwybitniejszy nowofalowiec Stanisław Barańczak , ale ta zasłużona dla polskiej literatury grupa znów – po niemal półwieczu od swych początków – wyrasta na ważną dziś formację poetycką. I to w obydwu odsłonach: jako ta zainteresowana przede wszystkim otaczającą nas rzeczywistością i ta mniej znana, osobista, która nie stroni od wycieczek w stronę metafizyki.

Mówić wprost

Nowa Fala wzięła się z buntu, jak to zresztą z reguły bywa w przypadku pokoleniowych grup literackich, które łączą wspólny punkt wyjścia, podobne cele, niezgoda na zastaną rzeczywistość, a przede wszystkim chęć detronizacji starszych kolegów. Poeci z krakowskiego kręgu „Teraz" (Adam Zagajewski, Julian Kornhauser, Jerzy Kronhold) i poznańskich „Prób" (Ryszard Krynicki, Stanisław Barańczak) mieli przeciwko czemu występować. Mimo odejścia od socrealizmu, postalinowskiej odwilży i zelżenia cenzury w latach 60. polska literatura pogrążyła się w „małej stabilizacji".

d27zjz7

Na zdjęciu: Stanisław Barańczak

(img|634202|center)

Na poetyckiej arenie dominowało dojrzałe już pokolenie „Współczesności" ze Stanisławem Grochowiakiem na czele. Debiutanci z pierwszej połowy lat 60. nie przeobrazili polskiej poezji – ani warszawskiej Orientacji Poetyckiej „Hybrydy", ani wrocławskiej „Grupie 66" nie udało się zająć miejsca uznanych już twórców. Triumfy święcili wciąż autorzy z generacji Grochowiaka, między innymi Jerzy Harasymowicz, Tadeusz Nowak i Miron Białoszewski.

Wprawdzie temu ostatniemu wiele zawdzięczali Krynicki i Barańczak, ale nowofalowcy w pierwszym rzędzie zwracali uwagę na to, że wchodzący w wiek średni autorzy to eskapiści, uciekający w „krainę łagodności" (Harasymowicz), wiejski realizm magiczny (Nowak), lingwistyczny indywidualizm (Białoszewski) czy wreszcie w przesycony grą z tradycją turpistyczny estetyzm (Grochowiak).

d27zjz7

„Nowa poezja chce być na wskroś współczesna, a to znaczy, że próbuje odważnie zmagać się z Polską" – pisał w 1973 roku Julian Kornhauser w eseju „Nowa poezja". Tekst Kornhausera wszedł do wydanego w duecie z Zagajewskim tomu „Świat nie przedstawiony", który stał się nieoficjalnym manifestem młodych autorów. Nowofalowców interesowało „tu i teraz", a nie ponadczasowy kosmos kultury, pragnęli „dawać świadectwo" otaczającej ich rzeczywistości, mówić wprost o tym, co widzą, ośmieszali komunistyczną nowomowę, odcinali się też wyraźnie od przytłaczającego wszystko swym cieniem wojennego dziedzictwa, dorastali przecież nie w trakcie II wojny światowej, ale w czasie formacyjnego dla nich marca '68.

Trzej panowie M.

Byli zresztą pierwszym w pełni powojennym (wyjątkiem urodzony w 1943 roku Krynicki) pokoleniem w literaturze polskiej. Wierzyli w świat idei, prawdę stawiali wręcz na pierwszym miejscu, ale ów świat idei przybierał dla nich jak najbardziej namacalną postać, nie był zakorzeniony – jak twórczość Herberta – we wspólnocie kulturowej mającej źródła w basenie Morza Śródziemnego.

Na zdjęciu: Ryszard Krynicki

d27zjz7

(img|634203|center)

Kornhauser mówił o literaturze otwartej, niezafałszowanej, Zagajewski pisał o „długu poznawczym" literatury wobec świata – twórczość miała według niego świat dostrzegać i opisywać, uległaby skarleniu albo mistyfikacji, oddając się wyłącznie sprawom ducha, aksjologii i metafizyce. Obaj występowali wyraźnie przeciwko literaturze wykoncypowanej, odseparowanej od rzeczywistości. Także poeci z Poznania, choć skłaniający się ku językowym eksperymentom, hołdowali podobnym wartościom.

Ważniejsze jednak, że Nowa Fala miała do zaproponowania rodzimej poezji coś świeżego – z perspektywy czasu większe wrażenie niż zaangażowanie społeczne, jaskrawość sądów, precyzja wypowiedzi i inspiracja ekspresjonizmem Bursy robi chyba warsztatowa biegłość, skrywająca pod pozorną dezynwolturą formalną wspaniałe parodie języka władzy, niezapomniane stylizacje na partyjne przemówienia („Określona epoka" Barańczaka) czy obwieszczenia („Biorąc udział" Krynickiego) albo uderzające celnością i zderzonym z brutalną rzeczywistością pięknem scenki rodzajowe (znakomity „Epikur z mojej klatki schodowej" Zagajewskiego).

d27zjz7

Paradoksalnie bodaj najcelniejszą diagnozę pokoleniowych dążeń postawił rówieśnik nowofalowców Rafał Wojaczek , twórca osobny i skandalista, który chadzał własnymi ścieżkami. Mikołowski poeta w „Piosence bohaterów II" zauważał: „kłamią nam w piśmie/powszechnym gazet...". Kłamstwo niewątpliwie było największym wrogiem poetów debiutujących na przełomie lat 60. i 70.

Nowofalowców zajmowała Polska i to, co publiczne. Przy tym mieli to, czego następnej generacji zabrakło, by stać się prawdziwą grupą poetycką – byli ostatnim pokoleniem, które łączyło coś więcej niż metryka i wspólny punkt wyjścia, ostatnim, które miało program i które zdobyło się na własny, unikalny głos, poetycką dykcję. Generację bruLionu, która przyszła później, spajał właściwie jedynie program negatywny – odrzucenie poprzedników polegające na odejściu od moralnych i społeczno-politycznych dylematów. „Niczego o nas nie ma w Konstytucji" – pisał w „Pod wulkanem" Marcin Świetlicki, najwybitniejszy przedstawiciel młodszego pokolenia, którego z Nową Falą łączyła już tylko obsesja na punkcie Polski.

Na zdjęciu: Brat i córka Rafała Wojaczka przed tablicą pamiątkową, odsłoniętą w 35. rocznicę samobójczej śmierci poety

d27zjz7

(img|634208|center)

Oczywiście u autora „Zimnych krajów" owa obsesja bliższa była Lechoniowemu pozbywaniu się „płaszcza Konrada", ale trudno byłoby ją przeoczyć. BruLionowcy zwrócili się ku intymności, porzucając świat, w którym najważniejsze są teraźniejszość, prawda i mówienie wprost. Odcinając się od poprzedników głośnym „Wierszem wspólnym" z 1992 r. dedykowanym Julianowi Kornhauserowi, trzej czołowi poeci początku lat 90., Marcinowie Baran, Sendecki i Świetlicki zauważali: „Napisalibyśmy wiersze/ pełne niezłych idei/ lub jakichkolwiek./ Ale, drogi Julianie,/ żadna nie stoi za oknem./ Tak, za oknem ni chuja idei". Młodzi twórcy, wówczas bardzo utalentowani, dziś już z poważnym dorobkiem, nie potrafili jednak zaoferować polskiej literaturze tyle co Nowa Fala.

Trzej panowie K.

Dziś poeci z Nowej Fali i bruLionu mogliby spotkać się w połowie drogi. Eksperymenty Marcina Sendeckiego sąsiadują z inspirowaną Białoszewskim wczesną poezją Krynickiego i Barańczaka, a wydany właśnie poruszający „Skok w dal" Jerzego Kronholda to zbiór bardzo osobisty i wcale nieodległy od twórczości Świetlickiego.

d27zjz7

Przesadą byłoby stwierdzenie, że właśnie od Kronholda zaczęła się Nowa Fala, ale to w jego rodzinnym Cieszynie w listopadzie 1970 roku odbyło się bardzo ważne dla młodych poetów i krytyków spotkanie, które doprowadziło do zawiązania przez poznaniaków Barańczaka i Krynickiego wspólnego frontu z krakowskim „Teraz" Kornhausera, Zagajewskiego i Kronholda. Cieszynianin jest zresztą bodaj najmniej znanym poetą nowofalowej czołówki, mimo że jego propozycję artystyczną należy uznać za najciekawsze dokonanie autorów z kręgu Nowej Fali. „Skok w dal" nieprzypadkowo otwierają cytaty z „Księgi Hioba" i„Pieśni nad pieśniami" wyznaczające horyzont pierwszej, bardziej udanej niż druga, części zbioru.

Tomik ten mógłby stać się zresztą podręcznikiem tego, jak pisać wiersze niemające nic wspólnego z Nową Falą. Znajdziemy tu autobiografizm (pradziadek Gedalia, rodzina „piekarza endeka"), intymność (cała pierwsza część poświęcona jest żałobie po utracie ukochanej), melancholię i enigmatyczność. Kiedy zdaje się nam, że stajemy na pewnym gruncie, jak w wierszu „Wysoki protektorat", gdzie Kronhold pisze: „trwał stan wojenny/ mieszkaliśmy kątem świat/ należał do krasnali w niebieskich mundurach", za chwilę wkrada się ton osobisty („przezwałem cię irysową dziewczyną") zderzony na dodatek z malarstwem Bonnarda, filmami Dreyera i fasadą Notre Dame.

Na zdjęciu: Jerzy Kronhold

(img|634207|center)

„Skok w dal" najlepiej oddaje końcówka pięknego wiersza „Emaus": „a potem/ zachorowałaś i już nie chodziliśmy do Emaus". Trudno sobie wyobrazić, żeby w nowofalowych wierszach Kronhold sięgał po motywy biblijne i pozwalał sobie na tak intymną perspektywę. Miłość i utrata – tematy zarazem uniwersalne i bardzo indywidualne – rzadko gościły w poezji nadającej ton latom 70.

Krynicki, dziś świetny wydawca odpowiedzialny m.in. za wypłynięcie na szerokie wody gdańszczanina Tadeusza Dąbrowskiego, od lat pisuje niewiele i zmierza w stronę minimalizmu. Widać to w wydanym przed dwoma laty zbiorze „Haiku. Haiku mistrzów", który ukazał się po ośmioletnim milczeniu i zawierał nie tylko wiersze samego poety, ale także przekłady poezji japońskiej.

Zwrot ku lakoniczności i metafizyce nie powinien zaskakiwać tych, którzy śledzili od początku twórczość Krynickiego. Wprawdzie autor „Aktu urodzenia" podążał początkowo tropem Awangardy Krakowskiej i Białoszewskiego, ale już pod koniec lat 80. w „Niepodległych nicości" wyraźnie można było dostrzec zapowiedź dzisiejszej oszczędności. Krynicki szybko bowiem odszedł od ośmieszania języka oficjalnego i gry ze schematami ku często uniwersalnemu doświadczeniu autobiograficznemu, jak w „Choćbyście unicestwili", gdzie pisał: „nawet nieme kości powiedzą/ w jakich żyliśmy czasach", a także w stronę literackiej tradycji, by przywołać piękny erotyk „Do...": „między nami leży lęk/ gruchanie gołębi jedyne echo naszych rozmów/ (czy uniesie ten ciężar biały gołąb szeptu?)".

Gdy w poezji Krynickiego pojawili się umarli poeci (w „Do..." czytelny „biały gołąb smutku" Słowackiego), miejsce dosłowności zajęła metafizyka, a rozbudowane paradoksy i ironię zastąpił aforyzm. W „Haiku" zaś to co niewypowiedziane okazuje się równie ważne jak słowa, które padają.

Największym zaskoczeniem był jednak powrót Juliana Kornhausera. W 2008 roku wybitny poeta doznał udaru mózgu, który doprowadził do paraliżu prawej strony ciała i zaburzenia funkcji językowych. W grudniu ubiegłego roku na łamach„Twórczości" ukazały się dwa jego nowe wiersze: „Powidła" i „Do Stanisława Barańczaka". Szczególne znaczenie ma drugi z nich – wprawdzie frazie Kornhausera daleko tu do dawnej zwięzłości, ale powracają w nim dwa ważne nowofalowe elementy: liryka apelu (osobistego) i akcentowanie roli prawdy. „Kiedy nagle po latach znalazłeś w Bostonie swoje miejsce – zwraca się poeta do zmarłego przyjaciela – język cię nie zdradził, bo przemówiłeś w jego imieniu./ W imieniu języka, który nie kłamał i w kłamstwie nie zasnął". Utwór to niezwykle intymny, ale Kornhauser nieprzypadkowo pisze w nim o wierności „dzikim początkom". Początki to przecież najważniejsze z tego, co do literatury wniosła Nowa Fala.

Arystokrata ducha

Adam Zagajewski również powraca do źródeł. Trudno dziś – czytając jego poezje, eseje i wypowiedzi z ostatnich kilkunastu lat– uwierzyć, że zaczynał jako poeta zaangażowany. Jakże bezkompromisowy był w tekście „Rzeczywistość nie przedstawiona w powojennej literaturze polskiej" z początku lat 70., gdzie pisał choćby: „Artur Sandauer uważa się za Głównego Krytyka, ale to nieporozumienie. Mówi on zwykle rzeczy poczciwe, lecz niesłuszne".

Na zdjęciu: Adam Zagajewski

(img|634206|center)

Autor głośnego „Jechać do Lwowa" sądził w tamtych czasach, że literatura powinna wpływać na bieg spraw społecznych. I można powiedzieć, że po 44 latach od debiutu Zagajewski wierszykiem „Kilka rad dla nowego rządu" wrócił do punktu wyjścia, czyli do literatury, która ma ukazywać współczesny świat i przyswajać go literaturze...

W „Świecie nie przedstawionym" Zagajewski definiował rolę poezji jako odpowiedzi na „dziś", podkreślając: „być produktem sytuacji to znaczy mieć fałszywą świadomość. Literatura może wtedy czuć się swobodnie, mogą powstawać pełne powabu ezoteryczne ideologie literackie, można czuć łączność z Johnem Donne'em, mieć śródziemnomorską świadomość, tworzyć sztukę eksperymentalną, uprawiać surrealizm i penetrować podświadomość".

Trudno dziś uwierzyć, że te słowa napisał ten sam poeta, który stał się w końcu jednym z owych krytykowanych przez siebie pięknoduchów. Irytującą manieryczność Zagajewskiego i środowiska „Zeszytów Literackich" przełomu lat 80. i 90. trafnie zdiagnozował w 1991 roku Rafał Grupiński, wówczas znakomity eseista, dziś drugorzędny polityk, w eseju „Paryska cukiernia ciast trujących", wyśmiewając „estetykę arcydzieła". Co ciekawe, sam Zagajewski 17 lat wcześniej napisał podobny tekst, piętnując starszych kolegów („U nas w Paryżu, czyli o pokoleniu Współczesności"). Później wybrał jednak perspektywę arystokraty ducha poruszającego się po niedosiężnym dla zwykłych śmiertelników salonie Kultury. W latach 2000 nie mógłby już napisać prostych, wciąż poruszających słów z wiersza „Prawda": „powiedz prawdę do tego służysz w lewej ręce/ trzymasz miłość a w prawej nienawiść".

Zagajewski z czasem stał się przedmiotem żartów jako kandydat do Nobla. Niesłusznie, poetą bowiem bywał wspaniałym i nieprzypadkowo jego nazwisko pojawiało się wśród faworytów do najgłośniejszej literackiej nagrody na świecie. To jego wiersz„Spróbuj opiewać okaleczony świat" trafił do prestiżowego „New Yorkera" po zamachach 11 września, stając się bliski sercom nowojorczyków. To on otrzymał „małego Nobla", czyli Nagrodę Neustadt, którą otrzymywali Gabriel Garcia Marquez, Max Frisch, Czesław Miłosz i Octavio Paz, wreszcie to jemu wiersze dedykował wielki Derek Walcott, pierwszy noblista z Karaibów, u nas niestety wciąż dość słabo znany.

Szkoda, że artysta tej miary co Zagajewski zniżył się do grafomańskiego politykierstwa z „Kilku rad dla nowego rządu". W zaangażowanym eseju „Walka konkretu z symbolem" Zagajewski pisał w 1974 roku: „W kulturze toczy się prawdziwa wojna, walka na śmierć i życie, na pamięć i milczenie". Miał rację, tylko milczeniem można bowiem zbyć wersy: „Należałoby którejś nocy rozstrzelać kilku reżyserów/ filmowych, nie oszczędzając kobiet./ (...) Poetów można zostawić w spokoju,/ i tak nikt ich nie czyta". Powrót do antagonistycznej retoryki i kontrastowo zestawionych obrazów rodem ze złotych czasów Nowej Fali trudno w tym przypadku uznać za dobry ruch.

Elegia na odej*ście*

W „Określonej epoce" Stanisław Barańczak pisał: „Żyjemy w określonej epoce (odchrząknięcie) i z tego/ trzeba sobie, nieprawda, zdać z całą jasnością./ Sprawę". Odejście Barańczaka w grudniu 2014 roku określoną epokę niewątpliwie zamknęło. Można by autora „Korekty twarzy" nazwać ostatnim wybitnym polskim poetą emigracyjnym (w 1977 usunięto go z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, cztery lata później wyjechał do USA), trzeba określić mianem najwybitniejszego tłumacza poezji z języka angielskiego w ostatnim półwieczu, a przecież i jego twórczość eseistyczna stała na najwyższym poziomie (weźmy choćby tom „Tablica z Macondo, albo osiemnaście prób wytłumaczenia sobie i innym, po co i dlaczego się pisze", rzecz godną Rolanda Barthes'a).

Na zdjęciu: Stanisław Barańczak

(img|634209|center)

Choć Barańczaka kojarzy się przede wszystkim z błyskotliwymi grami słownymi i misternie skonstruowanymi pastiszami, to w jego późnej twórczości daje się zauważyć wyraźny zwrot ku metafizyce i elegijności. Nie powinno to dziwić w świetle tego, że przekładał on między innymi angielskich poetów metafizycznych. Kiedy zamieszkał w Stanach Zjednoczonych, pozwolił sobie na większy dystans, zaczął tworzyć poezję zwolnioną ze społecznych obowiązków, pisywał wiersze humorystyczne i klasycyzujące, na dobre opuścił krajobraz z „dykty i tektury".

Był doceniany, dostał nagrodę Nike w czasach jej świetności (w finale pokonał m.in. Zagajewskiego i Tadeusza Różewicza), ale chyba nigdy nie doczekał się uznania, na jakie zasługiwał. W XX wieku wielkich poetów mieliśmy mnóstwo, nazwisko Barańczaka można jednak wymieniać jednym tchem z naszymi noblistami i gigantami pokroju Herberta czy Białoszewskiego.

Co poza Barańczakiem pozostanie z Nowej Fali? Z pewnością nie będą to ostatni wiersz Zagajewskiego ani najnowsza, w dużej mierze udana twórczość Kronholda czy Krynickiego, którym brak niestety dawnej siły oddziaływania. Po poetach debiutujących na przełomie lat 60. i 70. zostaną przede wszystkim pierwsze tomiki, „Świat nie przedstawiony", idea mówienia „wprost" i przekonanie o tym, że prawdziwy pisarz, pisarz intelektualista to człowiek zaangażowany. To niemało, zważywszy, że są pokolenia, które nie ważą więcej niż sterta makulatury.

Krzysztof Cieślik

d27zjz7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d27zjz7