Ta pozycja to w dużej mierze pochwała matczynej miłości – takiej, która nigdy się nie poddaje, nigdy nie ustaje w wysiłkach i mimo zwątpień podąża we wskazanym przez siebie celu. A celem tym jest w przypadku powieściowej bohaterki o imieniu Milla odzyskanie dziecka, które zostało porwane wiele lat temu.* Kobieta w obliczu nieszczęścia zostaje sama* – im więcej czasu upływa bowiem od tego tragicznego zdarzenia, tym mniej rozumieją ją jej najbliżsi, którzy radzą jej, aby dała sobie spokój z poszukiwaniami i zaczęła wreszcie żyć własnym życiem.
Milla jest jednak zdeterminowana. Do tego stopnia, że pomaga także innym ludziom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Założyła mianowicie fundację, i prowadząc jej codzienne sprawy każdego dni wikła się w niebezpieczną rozgrywkę pomiędzy dobrem i złem. A tego ostatniego nie brakuje tam, gdzie przyszło jej pracować – na amerykańsko-meksykańskiej granicy. Porwania są tam na porządku dziennym, tak samo jak przemoc i ból.
Gdy kobieta spotyka tajemniczego i groźnego mężczyznę o imieniu Diaz, nawet nie przypuszcza, jak wiele ta znajomość zmieni w jej życiu, każąc zweryfikować jej dotychczasowe poglądy.
Linda Howard potrafi stworzyć pozycję, obok której nie da się przejść obojętnie. Umie tak poprzeplatać wątki dramatyczne, sensacyjne i miłosne, że tworzą całość doskonałą, świetnie wyważoną i wciągającą. Gra czytelniczymi emocjami, prawdziwymi, głębokimi i mocnymi. Dociera do najciemniejszych zakątków ludzkiej duszy. A we wszystkim, co tworzy jest głęboka i trafiająca do serca prawda.
Choć określenie „thriller romantyczny” średnio do mnie trafia, to jednak muszę przyznać, że takie właśnie pojęcie najtrafniej oddaje istotę twórczości tej autorki i tej pozycji.