Miłość. Wszyscy chcą kochać. Wszystko, czego potrzebujesz, to miłość. Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość. I kochaj, zbudujesz dom. Tylko mnie kochaj. Ja cię kocham, a ty śpisz. Banalne, prawda? A jednak miłość jest inspiracją wielu muzyków, scenarzystów, reżyserów... oraz pisarzy. I choć Lucy Maud Montgomery kojarzy się głównie z jednym bohaterem: z rudowłosą Anią z Zielonego Wzgórza, to także jej zdarzało się pisać o innych bohaterach, bo uczucie, o którym pisała, jest ciągle to samo. Tym razem mamy zbiór opowiadań, które w jakiś sposób spina rodzina Blythe’ów – już nie tylko Ania i Gilbert, ale i ich dzieci oraz sąsiedzi i znajomi. W Spełnionych marzeniach pełno innych bohaterów i ich historii – oczywiście o miłości, bo przecież miłość to najbardziej nośny temat. Pod warunkiem, że przynosi szczęśliwe zakończenie historii.
Bohaterowie, często w obliczu śmierci, dokonują rozrachunku ze swoją miłosną przeszłością. Prowadzi to do dziwacznych sytuacji, gdy na przykład umierającemu mężczyźnie zwierza się kobieta, kochająca go przez całe życie, ale która nie miała odwagi albo możliwości, aby swoje uczucie wyznać wcześniej. Bliźnięta Jill i P.G. (zwany czule przez siostrę „prosiakiem”) doskonale się bawią w towarzystwie pewnego mężczyzny, który według nich jest idealnym kandydatem na męża dla ich matki. Timothy z kolei udaje się z nieznajomym mężczyzną na całodzienną wyprawę pod nieobecność ciotek, które go wychowują bez męskiego towarzystwa.
Historie o miłości są urocze i słodkie, czasem wręcz obrzydliwie słodkie. I pośród tych ogólnie szczęśliwych historii, jak wyrzut sumienia, pojawiają się szczątki informacji smutnych, jak choćby śmierć syna Blythe’ów na wojnie. Wojna gdzieś się pojawia, trochę nie wiadomo, gdzie się toczy i dlaczego Kanadyjczycy także muszą w niej walczyć. W sumie jest to jedyna realna część tych opowiadań.
Jedna z historii mówi o tym, jak to Anthony Fingold po wielu latach spotyka się ze swoją miłością – Caroline Mallard. Jest tylko jedno ale: nikt mu nie powiedział, że jego ukochana (do której poziomu nigdy nie dorosła jego żona Clara)… straciła rozum - mówiąc delikatnie - a lata, które upłynęły od ich spotkania, zapisały się jej twarzy niezliczoną ilością zmarszczek. Wieczór, spędzony w towarzystwie niespełnionej miłości, może spowodować przypływ wielkich uczuć do ukochanej i przewidywalnej żony. Czy zatem miłosny rozrachunek przed śmiercią czeka każdego? A może po prostu „od czasu do czasu warto zrobić z siebie głupca. Ma się wtedy wrażenie, że człowiek cofa się do przeszłości”. Powrót do przeszłości. Coś mi to mówi.