Trwa ładowanie...
wywiad
25-09-2015 15:26

''Nigdy nie dowiaduję się niczego nowego o swoich bohaterach, to niemożliwe'' - wywiad z Jamesem Ellroyem

Literacka legenda, autor słynnych „Tajemnic Los Angeles” i, jak mówi sam o sobie, „demoniczny ogar amerykańskiej prozy kryminalnej”. Z Jamesem Ellroyem rozmawiamy o „Perfidii”, jego nowej powieści zapoczątkowującej kolejną kalifornijską tetralogię.

''Nigdy nie dowiaduję się niczego nowego o swoich bohaterach, to niemożliwe'' - wywiad z Jamesem EllroyemŹródło: East News
d1h0b9g
d1h0b9g
Literacka legenda, autor słynnych „Tajemnic Los Angeles” i, jak mówi sam o sobie, „demoniczny ogar amerykańskiej prozy kryminalnej”. Z Jamesem Ellroyem rozmawiamy o „Perfidii” , jego nowej powieści zapoczątkowującej kolejną kalifornijską tetralogię.

Bartosz Czartoryski: Skończył pan z kryminałami?

* James Ellroy :* I to już dawno. Na trylogię Underworld USA – czyli „Amerykański spisek”, „Sześć tysięcy gotówką” oraz „Krew to włóczęga” – składają się przecież obszerne powieści polityczne, osadzone poza Los Angeles i opisujące kawał historii Ameryki, od roku 1958 do 1972. „Perfidia” to z kolei książka historyczna, pierwszy tom drugiego Kwartetu L.A., gdzie powracają bohaterowie z „Czarnej Dalii”, „Wielkiego nic”, „Tajemnic Los Angeles” i „Białej gorączki”, powieści umiejscowionych w latach 1946-1956. Ale rzuciłem ich do Los Angeles czasu drugiej wojny światowej, jako znacznie młodszych ludzi.

Dowiedział się pan tym samym czegoś nowego o swoich bohaterach?

Nigdy nie dowiaduję się niczego nowego o swoich bohaterach. To niemożliwe, bo steruję nimi i sprawuję kontrolę nad dosłownie wszystkim. Siedzę i wymyślam. Umieszczam ich w określonych kontekstach, korzystam z ekstensywnych notatek, jakie sporządziłem, nic nie dzieje się przypadkiem i bez mojego udziału, pilnuję się, żeby niczego nie poplątać, żeby fakty się zgadzały, żeby szczegóły biograficzne nie zostały przeze mnie poprzekręcane. Dbam o spójność.

A widzi pan, wielu pisarzy opowiadało mi o „odkrywaniu” napisanych przez siebie postaci.

Każdy, kto panu tak mówi, pieprzy kocopoły. Pozwoli pan jednak, że wyjaśnię. Postacie fikcyjne mają to do siebie, że nie istnieją poza umysłem danego autora. I jedyne, przed czym staje pisarz, to wybór pewnych możliwości rozwoju fabuły, może wybrać jedną ścieżkę albo drugą. Czasem zdarza się, że decyduje się podążyć drogą, która jego samego zaskakuje. A takie rzeczy dzieją się, kiedy nie robi się konspektu powieści, nie rozpisuje jej się sobie od początku do samego końca.

d1h0b9g

Na jednej z pierwszych stron „Perfidii” definiuje pan termin „piąta kolumna”, który dzisiaj pojawia się często w polskich mediach w związku z napływem imigrantów.

Takie zbiegi okoliczności faktycznie się zdarzają. Ale „Perfidia” nie zawiera metafory, moja książka dotyka jedynie Ameryki lat czterdziestych, nie mówi niczego ani o Polsce, ani o bieżących wydarzeniach. Czasem po prostu ma się szczęście, że trafia się przypadkiem w czuły punkt.

A czy pańska książka, mówiąca chociażby o internowaniu obywateli pochodzenia japońskiego, kogoś w Ameryce wkurzyła?

Nie, ludzie mają to w dupie. To przeszłość. Minęło przecież siedemdziesiąt lat z hakiem.

na zdjęciu: James Ellroy

(img|597197|center)

d1h0b9g

Polsce nie przeszkadza to żyć przeszłością.

Ameryka pogodziła się z tym, że zrobiła kiedyś świństwo. Prezydent Ronald Reagan przeprosił obywateli japońskich. Zostawiliśmy to za sobą.

Powiedział pan, że Los Angeles to miasto, które stworzyła druga wojna. Co pan miał na myśli?

Uprzemysłowienie tego miasta. Los Angeles jako port było narażone na japońskie ataki od strony morza, dlatego zainwestowano w infrastrukturę obronną. Po inwazji na Pearl Harbor do miasta przybyło mnóstwo ludzi, marynarzy, żołnierzy, osób z sił powietrznych, którym spodobał się ten kalifornijski raj i po wojnie zostali tam z rodzinami, korzystając z ustawy o darmowej edukacji dla zdemobilizowanych mundurowych. Osiedlili się.

Polski przekład „Perfidii” to prawie dziewięćset stron. Sporo czasu spędził pan, doczytując o historycznych detalach?

Nie, nie. Ale ja nigdy nie odpowiadam na pytanie co jest w moich książkach prawdziwe, a co nie, bo intencjonalnie zamazuję granicę pomiędzy prawdą a fikcją. Zatrudniłem asystentkę, która zajęła się uporządkowywaniem faktów i chronologią, żebym mógł się w tym wszystkim odnaleźć. Choć przy „Perfidii” pewnym wyzwaniem dla mnie, wymagającym sporo wysiłku, było zbudowanie narracji na przestrzeni tych dwudziestu paru dni; faktycznie musiałem pilnować historycznego szczegółu. I wszystko, o czym piszę, naloty, zaciemnienia, zdarzyło się naprawdę.

d1h0b9g

na zdjęciu: James Ellroy

(img|597200|center)

Pisarze prozy kryminalnej zdają się być przywiązani do konkretnych miejsc. Dennis Lehane pisze o Bostonie, pan o Los Angeles. Każde miasto kryje w sobie jakieś brudy?

Niewątpliwie, ale ja zajmuję się przede wszystkim zmyślaniem. Pewnie mógłbym pogrzebać głębiej i coś wyciągnąć, lecz jestem zbyt zajęty fikcją, aby to robić.

Ale nie stroni pan od faktów.

Powiem tak – amerykańska historia dostarcza mi sporo świetnego materiału. Przy „Perfidii” natrafiłem na znakomity punkt wyjścia i skorzystałem z niego.

Panuje przekonanie, że kryminał powinien w finale dostarczyć swoistego katharsis, pan jednak odżegnuje się od podobnej tradycji.

Nie do końca, bo jednak na końcu książki również chcę rozwiązać skomplikowaną sprawę kryminalną, ale nie uciekam od konsekwencji, jakie niesie ze sobą dokonana zbrodnia. Daję do zrozumienia, że są one często daleko idące i będą oddziaływały na bohatera nawet po zamknięciu powieści.

d1h0b9g

Czy dlatego napisał pan „My Dark Places”, książkę o nierozwiązanym zabójstwie swojej matki (Geneva Hilliker Ellroy została zamordowana przez nieznanego sprawcę w 1958 roku - przyp red.)? Żeby spróbować rozwikłać tę sprawę?

Tak, chciałem znaleźć faceta, który zamordował moją matkę, ale dopuściłem możliwość, że jeśli by mi się nie powiodło, potraktowałbym ten pamiętnik jako wyraz mojego szacunku do niej.

Ponoć nie czytuje pan innych autorów prozy kryminalnej. Czy chodzi o to, żeby się zbytnio nie zasugerować czyimiś pomysłami czy stylem, albo...

Nie, nie, zupełnie nie o to chodzi. Nie lubię czytać.

I to takie proste?

Tak, poważnie.

Skoro już jednak poruszyłem ten temat... jest pan znany z charakterystycznego stylu. Znam historię z „Tajemnicami Los Angeles”, kiedy wydawca kazał panu książkę skrócić i tak narodziło się pańskie „staccato”, ale jednak pozostał pan mu wierny i później.

Styl zawsze jest narzucany przez samą opowieść. Dlatego na przykład „Perfidia” napisana jest swobodniej niż poprzedzające ją książki.

Na zdjęciu: Danny DeVito, Simon Baker, Kevin Spacey, "Tajemnice Los Angeles" (1997)

d1h0b9g

(img|597198|center)

Prowadzi pan, jak sam określa, pustelnicze życie. Nie obchodzi pana, co dzieje się wokół?

Nie, mam wyjebane.

Ale telewizję pan ogląda. Czytałem, że lubi pan duński serial „The Killing”.

Czasem oglądam telewizję z przyjaciółmi, ale nie mam swojego odbiornika.

A zna pan „Detektywa”?

Obejrzałem trzy odcinki pierwszego sezonu i uznałem, że to straszliwe gówno.

Bo...?

Bo chodzą i pieprzą trzy po trzy.

Pytam, gdyż mówi się, że w drugim sezonie pana splagiatowano.

Nawet jeśli, nie rusza mnie to.

Może powinno, bo ponoć plagiat jest najwyższą formą uznania.

Cieszę się, że moje książki inspirują ludzi. Cóż mogę powiedzieć, staram się wykorzystać mój czas na ziemi jak najlepiej. I robię to, co umiem.

Nadal pracuje pan nad scenariuszem do remake'u „Laury” Premingera?

Potwierdzam, piszę.

I jak idzie?

Nie mogę powiedzieć zbyt dużo, ale jest to rzecz zupełnie odmienna od tamtego filmu, osadzona w dzisiejszym Londynie. Z oryginału pozostał portret martwej kobiety, która okazuje się żywa, oraz prowadzący sprawę policjant z problemami.

Mam nadzieję, że gotowy film spodoba się panu bardziej niż „Królowie ulicy”, do których napisał pan scenariusz i nazwał „gównianym”.

„Królowie ulicy”? Nie wiem, o czym pan mówi...

Rozmawiał: Bartosz Czartoryski

d1h0b9g
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1h0b9g