Kiedy w ręce socjologa trafia taka książka jak Ostatni taki Amerykanin Elizabeth Gilbert, po prostu musi ją przeczytać. Bo jak można przejść obojętnie obok lektury, która jest - jak dowiadujemy się z okładki - "refleksją nad męską naturą, urokiem utopijnych społeczności, historią pogranicza Stanów Zjednoczonych i wciąż żywym mitem pioniera oraz poszukiwaniem odpowiedzi w jakże ważnej sprawie: Co utraciliśmy wraz z postępem i co możemy odzyskać"? Jeśli ów socjolog jest podróżnikiem, który niejednokrotnie pakował plecak i przemierzał miejsca dalekie od kurortów all inclusive, to jak może nie chcieć poznać Eustace'a Conwaya", który wybrał życie w Appalachach, gdzie ogień rozpalał za pomocą patyków i okrywał się skórami zwierząt"? A jeśli w dodatku nie miał nigdy do czynienia z pisarstwem Elizabeth Gilbert , a o "bestsellerowym" * Jedz, módl się, kochaj* tylko słyszał i natknął się na parę recenzji? Nic, tylko łapać się za nowość w postaci prawdziwej historii Conwaya.
Cała książka to swoista charakterystyka niezwykle oryginalnej i nieskończenie niezrozumiałej dla współczesnego człowieka osoby, którą niewątpliwie jest Eustace Conway.Ten wywodzący się z zamożnego domu mężczyzna postanawia żyć w zgodzie z naturą do tego stopnia, że zamieszkuje w swoim tippi w ciemnej głuszy, żywiąc się tym, co daje ziemia i zaprzyjaźniając się głównie ze zwierzętami, z ludzi czyniąc swoich uczniów i, czego niewątpliwie by chciał, następców. Jego historia przedstawia pewien, bardzo alternatywny w stosunku do tego, co serwuje nam dwudziesty pierwszy wiek, sposób życia. Conway kpi z dzisiejszych udogodnień w postaci wielkich domów, służby i szybkich samochodów. A przynajmniej tak się wydaje, bowiem zapytany przez Gilbert o swoje największe marzenie, niespodziewanie opisuje dom, w którym znajdują się niemal wszelkie luksusy, które przecież oficjalnie odrzuca.
Wydaje mi się, że największym sukcesem tej książki jest fakt, iż człowiek taki jak Eustace faktycznie istnieje.Kiedy wpiszemy sobie jego imię i nazwisko w wyszukiwarkę, zobaczymy nawet jak wygląda i dowiemy się wielu faktów z jego życia. Czytając Ostatniego takiego Amerykanina ma się wrażenie, jakby podobną książkę mogła napisać każda jedna osoba, która poznałaby głównego bohatera. Czyta się ją i czyta i już by się chętnie skończyło, bo ma się wrażenie, jakby co kilka stron czytało się to samo. Życie Conwaya przypomina trochę film w reżyserii Seana Penna Into the Wild tyle tylko, że film nie został "przegadany", a książka owszem.