Jeszcze niedawno każdy mieszkaniec własnego, perfekcyjnie poukładanego świata był zupełnie osobnym, nieprzystosowanym dziwakiem: kolejarzem recytującym z pamięci rozkłady jazdy, upiornym nauczycielem bez krzty poczucia humoru, wiecznie nieuczesanym (choć świetnym) księgowym ciągnącym za sobą sznurowadła. Każdy z nas zna paru takich, chociaż – cóż to za znajomość, z kimś, kto potrafi się śmiertelnie obrazić za trzy minuty spóźnienia, nad szklanką herbaty wygłasza uczone wykłady i zwykle bywa szczery do bólu.
Do niedawna diagnoza brzmiała „za dużo komputera”, wcześniej „za dużo telewizji” albo „za dużo książek”, a terapia „co tak siedzisz, idź, pograj w piłkę z kolegami”. Dopiero zakurzone papiery znalezione w szufladzie zmarłego profesora Hansa Aspergera, austriackiego psychiatry i patentowanego oryginała, opublikowane w latach osiemdziesiątych przez jego uczennicę, zdefiniowały zdumiewającą społeczność, żyjącą z nami, a trochę obok nas: ludzi, których relacja ze światem zewnętrznym skonstruowana jest według innego paradygmatu, można powiedzieć, zerojedynkowego. Ludzi myślących jak maszyny do myślenia. Okazało się, że jest ich na świecie całkiem sporo – ludzi z zespołem Aspergera. AS-ów. Aspich.
Pojęcie zespołu Aspergera naprawdę spopularyzowała chyba dopiero powieść Marka Haddona Dziwny przypadek psa nocną porą , choć jej bohater jest już bliski autyzmu. Za to narrator Projektu „Rosie”, Don Tillman jest… Jest dziwnym gościem, który jeszcze przed czterdziestką został profesorem genetyki, ale przeciętna, australijska uczelnia, na której wykłada, to żaden Harvard, gdzie hołubią geniuszy. Tutaj warto by zintegrować się ze społecznością akademicką, umieć zabiegać o granty, przestrzegać dress code’u, wreszcie, last but not least, na przykład się ożenić… Do projektu „Żona” Don przystąpił z właściwym sobie, najwyższym stopniem zorganizowania. Zerojedynkowo. Okazało się, że wokół jest sporo zdesperowanych pań, dla których perspektywa zostania żoną profesora jest całkiem atrakcyjna. Cóż, kiedy żadna z nich nie była doskonała. Ani dostateczne
zdesperowana.
Przez ponad trzysta stron patrzymy na świat oczami Dona, razem z nim przeżywając damsko-męskie oraz towarzyskie zdziwienia i katastrofy. Sporo chichoczemy, trochę mu współczujemy (jak kosmicie na obcej planecie), szczególnie, odkąd w jego doskonale uporządkowane życie przypadkiem trafiła Rosie, i odtąd nic już nie jest takie, jak przedtem. Niekonwencjonalna Rosie. Nieprzewidywalna Rosie. Dziewczyna, której Don obiecał pomóc, więc doprowadzi sprawę do końca. Choćby trzeba było podejmować niewiarygodne wyzwania, penetrując nigdy dotąd nie poznane obszary życia. Stawiać ostrożne kroki na nieznanej planecie Emocja.
Graeme Simsion podjął się trudnego zadania, które, w moim przekonaniu, doskonale mu się udało. Oswoił świat Aspich lekko surrealistycznym humorem, i chociaż zdajemy sobie sprawę, że Don bywa dla normalsów męczący i nieźle wkurzający, z każdą kolejną stroną zaczynamy go coraz bardziej lubić i szanować.