Wielbiciele pierwszego tomu historii o Harper Connelly mogą być nieco zbici z tropu. Pozornie wszystko wygląda tak samo, jak w poprzedniej części. Harper to dziewczyna, która po przeżyciu porażenia piorunem uzyskała przedziwną zdolność wyczuwania miejsc, w których znajdują się zwłoki zaginionych. Zwykle udaje się jej określić także bezpośrednią przyczynę zgonu, gdyż wchodząc w kontakt ze szczątkami, niejako przeżywa ostatnie chwile życia ofiary. Wraz z przyrodnim bratem przemierza Amerykę wzdłuż i wszerz, podążając za coraz to nowymi zleceniami odszukania zwłok zaginionych osób. Tak przynajmniej wygląda zasadniczy zrąb tej historii. O ile jednak pierwsza część była bardzo nastrojowym (przynajmniej w pewnym sensie) horrorem, przepełnionym chłodnymi, niemal „aptekarskimi” zdaniami, tworzącymi specyficzną atmosferę skupienia i powagi, o tyle druga część jest zupełnie inna. Może nie jest to zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, ale z pewnością bardzo zauważalny. Trudno bowiem przeoczyć, że zamiast horroru
Charlaine Harris zaserwowała tym razem kryminał. Trudno również powiedzieć, czy ta zmiana wyszła bohaterom i opowieści na dobre. Bo właściwie niby wszystko gra i akcja toczy się całkiem sprawnie, ale… no właśnie.
Przede wszystkim historia mocno się upraszcza. Harper i Tolliver podróżują do Memphis, gdzie dziewczyna zgadza się na pokaz swej „sztuki” w gronie studentów, na które to spotkanie zaprosił ją wykładowca owładnięty pragnieniem zdemaskowania Harper jako domniemanej hochsztaplerki. Jak nietrudno się domyślić, cały misterny plan wziął w łeb i wszystko poszłoby całkiem gładko, gdyby nie tajemnicza „niespodzianka” w jednym z grobów. To właśnie owa tajemnica stanowi główną linią fabularną, z rzadka przerywaną dygresjami na temat rodzeństwa, ich rodziny i barwnych bohaterów drugoplanowych, takich na przykład jak kolejna niezwykła para: babcia-medium i wnuczek-wielbiciel piercingu. Zwłoki, agenci, policja i wszechobecna prasa oraz związane z tym problemy: wydaje się, że Harris nieco na siłę próbuje wytrwać przy obranym wcześniej gatunku (bo na przykład udaje się jej cudownym – żeby nie powiedzieć cudacznym – sposobem umieścić w fabule ducha), co niestety nie przynosi pozytywnego efektu, a raczej przypomina
gorączkowe pragnienie wywołania jakiegoś deus ex machina, który jak w greckiej tragedii rozwiązałby wszystko samym pojawieniem się. Dodatkowo wyposaża bohaterkę w przedziwne wahania nastrojów i całą gamę różnorodnych uczuć, które z jednej strony są bardzo prawdopodobne, z drugiej jednak za bardzo trącą nachalnym romansem, zupełnie jakby autorka próbowała na siłę ożywiać akcję.
Nie można jednak stwierdzić jednoznacznie, że to słaba książka. Przeciwnie – to całkiem poprawny kryminał, może podczas lektury nie spadną czytelnikowi kapcie z wrażenia, ale zupełnie źle też nie jest. Akcja rozwija się sprawnie, trzyma w napięciu, a wszystko to w dusznej atmosferze rodem z obyczajowych filmów o mrokach ludzkiej natury. Jest w niej jednak coś niepokojąco „pospiesznego”, zupełnie jakby książka została napisana od niechcenia, brak w niej jakiegokolwiek skupienia, problemy zostały mocno spłycone, a cała treść właściwie nie wnosi nic, poza rozwiązaniem zagadki, jaką przynosi tytułowa niespodzianka znaleziona w grobie. Na minus z pewnością trzeba policzyć także porównanie do pierwszej, o niebo lepszej, części i fakt, że zamiast stworzyć jednorodny kryminał i trzymać się konwencji, Harris podjęła się próby łączenia konwencji i gatunków. Skutek jest jednak taki, że Grób z niespodzianką to swoista hybryda gatunkowa, którą czyta się właściwie z sentymentu i choć czyta się szybko, to nie jest to
specjalnie porywająca lektura.