Autonomia Ultra Montana, Federacja, państwo Ludzi, Wyspa. Dziwne krainy w których miesza się rzeczywistość z fikcją, realizm otaczającego nas świata z fantazją. I osadzone w tej scenerii postacie. Mniej lub bardziej barwne, dość niejednoznaczne. Seksowna Sandra Coluna, despotyczna sędzia Brygida Lopez, zdolny Ed Bishop, ciekawa rodzina Bogomołów, ambitny kapitan de Corso i inni. Świat stworzony dla tych, którzy pragną ucieczki w coś trochę, acz nie do końca, podobnego do rzeczywistości. Którzy lubią rozbudowane historie, niekoniecznie prawdopodobne, nasycone emocjami i ciekawie opowiedziane. Których wciągają przygodowe romanse, osadzone w tajemniczej przeszłości historie rodów, nierozwiązywalne rodzinne dramaty.
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Witolda Horwatha, autora opowiadań i powieści, scenarzysty (m.in. serialu „Ekstradycja”). Uczucia mam mieszane czyli w sumie chyba nie jest źle. Powieść jak na dzisiejsze czasy zaskakuje objętością, ponad siedemset stron. Choć może z tym zaskoczeniem nie przesadzać?! W dziedzinie serialu telewizyjnego królują bowiem tasiemce kilkusetodcinkowe, a zatem jest spore zapotrzebowanie na historie rozwlekłe i ciągnące się przez parę dobrych lat. Jest również zapotrzebowanie na historie tragiczne i radosne zarazem, łzawe i wesołe, proste i zagmatwane, byle nieustannie zmienne, przynajmniej przed końcem odcinka. Takie, które są opowiedziane niezbyt skomplikowanym językiem i unikają nadmiaru psychologicznych zawiłości. Powieść najbardziej przypomina mi współczesną telenowelę południowoamerykańską. Z wszystkimi jej zaletami i wadami. Z tym, że tutaj poziom realizmu jest mniejszy, choć i tak wszystko zdaje się być rzeczywistością mocno przetworzoną i ubarwioną przez pisarza.
Osobiście za telenowelami nie przepadam (mówiąc oględnie), ale rozumiem, że ktoś je lubi (miliony oglądających). Zaspokajają widocznie jakieś głębsze potrzeby odbiorców.
Ultra Montana jest dobrze napisana. Czyta się szybko i bez zgrzytów. Dialogi są czasami ciut za wysublimowane jak na tasiemcowy serial, ale ogólnie autor stara się unikać zbyt złożonego słownictwa. Często stosuje serialowe techniki „wyduszania” z czytelnika uczuć, takiej manipulacji za pomocą konkretnych „chwytów literackich”. Nie ma w powieści zbyt wiele wyrafinowanego humoru, raczej prosta nostalgia, szczypta romantyzmu, łzawe historie, nieszczęśliwe miłości, seks, trochę biedy (wzrusza), sporo bogactwa (rozmarza). Więcej pikantnego sosu niż dania właściwego. Spotykamy dość zróżnicowane formy narracji: od relacji w pierwszej osobie Eda Bishopa, poprzez trzecioosobową skupioną na jego postaci, aż po dominującą narratora opowiadającego całą tę jakże przebogatą historię.
Na koniec częściowo odnosząca się do książki wypowiedź jednej z dobrze wykształconych bohaterek powieści, Kingi Bogomołow zwanej przez matkę Królikiem: "Nie lubię postmodernizmu, ponieważ programowo ucieka w zabawę kulturą zamiast odpowiadać na rudymentarne pytania."