Swego czasu George Lucas paradował w koszulce z cytatem z jednej z recenzji pierwszego filmu rozgrywającego się we wszechświecie „Gwiezdnych Wojen”. Cytat ten głosił bodajże, że „tego filmu nikt nie będzie chciał oglądać”, czy też „ten film nigdy nie odniesie sukcesu”. Dziś oczywiście wszyscy wiemy, że to proroctwo, wygłoszone przez sfrustrowanego krytyka, podobnie jak i krakanie dziesiątków mu podobnych, zupełnie się nie spełniło. Film odniósł oszałamiający sukces i obejrzało go do dzisiaj pewnie z miliard ludzi. A sam Lucas stał się w pewnym sensie niewolnikiem tego sukcesu i popularności. Bo zafascynowani gwiezdnowojennym światem fani oczekiwali wciąż więcej i więcej. Powstawały więc nowe filmy, ale to było o wiele za mało dla wygłodzonych pasjonatów. Obok filmów, stworzony przez Lucasa wszechświat zaczęły więc eksplorować seriale i gry komputerowe, a w szczególności książki i komiksy. Część z nich jednak szybko traciła aktualność po premierze kolejnego filmu, bowiem przedstawione w nich wydarzenia
nijak nie pasowały do nowej fabuły. W ten sposób powstało kilka oddzielnych gałęzi alternatywnych historii Lucasowskiej Galaktyki. Jemu samemu to zupełnie nie przeszkadzało, a najbardziej zagorzałym fanom dawało asumpt do niekończących się sporów i dociekań, która z tych gałęzi jest tą „prawdziwą”.
Najbezpieczniejszym wyjściem dla twórców, umieszczających powieściowe czy komiksowe fabuły we wszechświecie „Gwiezdnych Wojen”, było przeniesienie akcji w odległą przeszłość lub przyszłość. W ten sposób minimalizowali oni niebezpieczeństwo, że następny film Lucasa zaneguje ich dokonania, i mogli swobodnie popuszczać wodze swojej fantazji. Ale z drugiej strony ryzykowali, że nie będą mogli wykorzystać znanych już czytelnikom bohaterów i wydarzeń, zmuszeni więc będą powoływać do życia nowe postacie i budować całkiem nowe intrygi. No i zawsze istniała obawa, że te „nowości” niekoniecznie przypadną do gustu fanom. W wielu wypadkach obawa ta się sprawdzała, stąd wielu z wymyślonych przez płodnych autorów przedstawicieli gwiezdnowojennego panteonu zaginęło w odmętach ludzkiej niepamięci. Były jednak i takie postacie, które na tyle chwyciły fanów za serca, że nie tylko zyskiwały stałe miejsce w kolejnych odcinkach niekończącego się książkowo-komiksowego serialu fabuł, ale i spodobały się samemu Lucasowi tak bardzo,
że postanawiał umieścić je w kolejnym filmie. Twórcy serii Dziedzictwo poszli opisanym wyżej, sprawdzonym tropem i osadzili akcję swojego komiksu około 130 lat po wydarzeniach przedstawionych w „Powrocie Jedi”. Główną jego postacią uczynili zaś kolejnego potomka Luke'a Skywalkera – młodzieńca imieniem Cade. To on właśnie jest tytułowym „Złamanym” – człowiekiem, który pragnie zapomnieć, że kiedykolwiek był Jedi, że upomina się o niego Moc, że ma do wypełnienie jakieś przeznaczenie. Przeżywszy ciężkie załamanie, jak najbardziej uzasadnione zresztą, ukrywa się gdzieś na peryferiach cywilizacji, zarabiając na życie szmuglem i rozbojem, tudzież innymi równie mało szlachetnymi zajęciami, i przewodząc grupce podobnych sobie straceńców. Jednak choć Cade zapomniał o swoim przeznaczeniu, to ono o nim bynajmniej nie zapomniało. Przejawia się to między innymi tym, że co jakiś czas pradziadek Luke napomina go z zaświatów. I tym, że w końcu Cade musi podjąć decyzję, czy wrócić na ścieżkę Jedi i przyłączyć się do
niedobitków zakonu, aby wziąć udział w kolejnej rozgrywce pomiędzy mrocznymi Sithami, którzy przejęli władzę w Imperium, obalonym przez nich Imperatorem Roanem Felem oraz spadkobiercami Republiki i Sojuszu Galaktycznego.
Złamany to pierwszy rozdział niemal archetypicznej historii upadku i odkupienia, z charakterystyczną dla świata „Gwiezdnych Wojen” dawką intryg politycznych, skomplikowanych koneksji rodzinnych i walk na miecze świetlne. Jak w większości fabuł opisujących przygody Skywalkerów, także tutaj w atrakcyjnej formie zawarte zostało wielce pozytywne przesłanie. To właśnie wyróżnia na plus gwiezdnowojenne historie na tle innych produktów współczesnej popkultury. Mamy w nich pochwałę tradycyjnych wartości, przekonanie o potędze wiary i nadziei, zachętę do brania odpowiedzialności za siebie i za innych, propagowanie walki z własnymi słabościami na drodze ku doskonałości. Album Złamany pokazuje, że nawet będąc na dnie, można się podnieść z upadku. A to, co zostało w człowieku złamane, może się na nowo zrosnąć. Pod warunkiem oczywiście, że w tym człowieku nadal tli się Moc życia.