Trwa ładowanie...
recenzja
26-11-2013 11:20

Nie wszystko złoto, co się … reklamuje

Nie wszystko złoto, co się … reklamujeŹródło: "__wlasne
d4j7rgj
d4j7rgj

„Złe leki. Jak firmy farmaceutyczne wprowadzają w błąd lekarzy i szkodzą pacjentom”… Brzmi dość przerażająco, nieprawdaż? Przy tym jednoznacznie demaskatorsko i oskarżycielsko. Ale nawet jeśli ów tytuł zawiera w sobie dokładnie to, co autor chce przekazać, i tak nie był to całkiem szczęśliwy pomysł. Dlaczego? Bo potencjalnie wyeliminuje z grona czytelników dwie ich grupy. Lekarze bardzo nie lubią przyznawać, że dali się komuś, mówiąc trywialnie, wpuścić w maliny, więc w odruchu obrony własnej stwierdzą, iż ich osobiście podobne zjawisko nie dotyczy i do książki raczej nie zajrzą, tym bardziej, że została ona pomyślana jako ogólnodostępna pozycja popularnonaukowa. Gdyby ją wypuściło któreś wydawnictwo medyczne, a najlepiej, gdyby ją rozprowadzało w obiegu zamkniętym jako pomoc edukacyjną – może wtedy… Chorzy, którzy z jakiegoś powodu muszą otrzymywać środki farmakologiczne – a są ich setki tysięcy, bo o ile pospolite przeziębienie czy skręcenie kostki wyleczymy bez żadnych medykamentów, o tyle w niejednej
chorobie wręcz funkcjonuje prawidłowość „bierzesz-żyjesz, nie bierzesz-giniesz” – mogą pod wpływem tegoż tytułu doznać zwątpienia w sens pobieranego leczenia. Jeśli są dość wyedukowani, by nie ulegać pierwszym impulsom i starannie zgłębić prawie czterysta stron (pomijając bibliografię i skorowidz) zapisanych dość ścisłym drukiem, istnieje szansa, że osiągną ten stan świadomości, o który chodzi autorowi, i dzięki niemu racjonalnie przedyskutują ze swoim lekarzem ewentualne wątpliwości. Ale jeśli nie? Jeśli ponad ich siły będzie przegryzienie się przez „badania randomizowane” i „pierwszorzędowe punkty końcowe”, liczne nazwy firm i organów regulacyjnych, a pozostanie tylko wrażenie, że leki jako takie SĄ ZŁE i wobec tego lepiej kurować gruźlicę akupresurą, cukrzycę aloesem, a raka – łóżkiem magnetycznym (albo odwrotnie)?...

Tyle zastrzeżeń. Bo wiedza na temat niedociągnięć, albo, co gorsza, nadużyć popełnianych przy badaniach nad nowymi lekami/ nowymi zastosowaniami starych leków, jest ważna i powinna być popularyzowana. Tym bardziej, że przeciętny śmiertelnik na ogół nie ma pojęcia, jak dziś wygląda wynajdowanie i wprowadzanie do użytku środków farmakologicznych. Fleming ze swoją odkrytą przypadkiem penicyliną niech się schowa! Przemysł farmaceutyczny to całe armie naukowców, systematycznie studiujących właściwości setek cząsteczek chemicznych, ich wpływ na funkcje rozmaitych tkanek i narządów, a dopiero dużo, dużo później ukierunkowujących badania wytypowanych nielicznych substancji pod kątem przydatności w określonych chorobach; to również ogromne przedsiębiorstwa, którym wielkie nakłady włożone w powyższe badania muszą się zwrócić na etapie wdrożenia leków do użytku. A skoro muszą – to jakże silna musi być pokusa, by skrócić okres trwania badań nad lekiem albo uogólnić wnioski uzyskane w jakiejś szczególnej podgrupie
pacjentów na wszystkich dotkniętych daną chorobą, by zignorować parę niewygodnych obserwacji, które mogą negatywnie wpłynąć na sprzedaż, wreszcie by w reklamach kierowanych do lekarzy (lub do ogółu ludności, jeśli jest to lek sprzedawany bez recepty) nieco wyolbrzymić jego korzystne właściwości! A jeśli nawet połączona rzesza badaczy i marketingowców nie dozna żadnych nieetycznych pokus, tylko po prostu czysta radość z dokonanego odkrycia przyćmi im ostrość spojrzenia na blaski i cienie nowego preparatu, wprowadzenie go na rynek także może przynieść więcej szkód niż pożytków…

Autor „Złych leków”, brytyjski lekarz i publicysta Ben Goldacre, metodycznie analizuje wszystkie takie sytuacje, przytaczając liczne udowodnione już przykłady niedoskonałości/nierzetelności popełnionych na poszczególnych etapach procesu badawczo-wdrożeniowego rozmaitych leków, oraz zwracając uwagę na jedną jeszcze kwestię, która wydaje się bodaj trudniejsza do rozwiązania, mianowicie zależności między firmami farmaceutycznymi a tzw. liderami opinii (czyli naukowcami ustalającymi standardy leczenia w danej dziedzinie medycyny) i lekarzami praktykami. No bo jak sfinansować konferencje medyczne – stały element edukacji podyplomowej lekarzy - bez współudziału sponsorów, którymi są producenci leków? W jaki sposób lekarz pierwszego kontaktu ma ocenić, czy informacje podane w wykładzie wielkiego autorytetu medycznego wynikają tylko z obiektywnej analizy dowodów naukowych, czy też z wdzięczności dla tego lub innego koncernu, który sfinansował mu udział w światowym kongresie za oceanem? Albo porównać rzetelność
danych dostarczonych mu przez trzech równie uprzejmych i sympatycznych przedstawicieli konkurencyjnych firm, promujących leki tej samej klasy? Nawet w krajach z dużo lepiej finansowaną i zorganizowaną służbą zdrowia, gdzie lekarze mają więcej czasu i więcej środków na kształcenie, trudno o wyeliminowanie podobnych problemów…

Niemniej jednak Goldacre podaje garść propozycji, które bezpośrednio lub pośrednio mogą się przyczynić do zminimalizowania szkód grożących pacjentom ze strony medykamentów zaleconych w oparciu o naciągane lub niekompletne przesłanki. Realizacja tych rozwiązań byłaby na pewno opłacalna – i w aspekcie zdrowia populacji, i kosztów ponoszonych przez państwo.

d4j7rgj

Tylko, że do tego potrzeba odpowiedniej świadomości ludzi związanych z opieką zdrowotną w jakikolwiek sposób: i potencjalnych pacjentów, i lekarzy, i naukowców z branży medycznej/ farmaceutycznej, i pracowników organów nadzorujących procedury rejestracji leków. Nim taki stan osiągniemy, przydałoby się, by „Złe leki” trafiły do przedstawicieli każdej z tych grup – nie na postrach, lecz gwoli zrozumienia i przemyślenia…

d4j7rgj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4j7rgj