Trwa ładowanie...
recenzja
20-07-2010 15:03

Nie tylko Narnia

Nie tylko NarniaŹródło: Inne
d2ve3p7
d2ve3p7

Clive Staples Lewis dość niesprawiedliwie kojarzony jest w Polsce wyłącznie z cyklem pt. * Opowieści z Narnii. Owszem, historie w nim opowiedziane rzeczywiście na zainteresowanie zasługują, przez co liczba sympatyków autora nieustannie rośnie, ale wielkim przewinieniem jest zapominanie o jego dorobku chrześcijańskim. Mam tu na myśli zarówno prozę literacką Lewisa ze znakomitymi opowiadaniami na czele, jak i jego działalność eseistyczną, której filozoficzno-religijny charakter zawęża znacznie grono potencjalnych odbiorców. Nie chodzi tu już nawet o fakt, że jest to twórczość mniej przystępna i nastręczająca w lekturze pewnych trudności, ale o to, iż Lewis nieustannie odwołuje się do postaci Boga, w którego sam po okresie ateistycznego buntu ponownie zaczął wierzyć. Trudno więc oczekiwać, że niewierzący bądź wyznawcy innych niż chrześcijaństwo religii z zapałem sięgną po którąkolwiek z dostępnych na rynku pozycji. Osobiście
miałam cichą nadzieję, że *
Problem cierpienia będzie książką od tychże wartości wolną, choć na nadziei się oczywiście skończyło. Lewis należy bowiem do autorów, którzy swoje wywody prowadzą z niezwykłą konsekwencją. Skoro zaś nie bez powodu uznany został za autorytet w sprawach wiary, jak można było oczekiwać, że o cierpieniu zdecyduje się mówić w oderwaniu od niej? Omawiana tu książka, pisana z pozycji świeckiego anglikanina, ma jeden cel nadrzędny, którym jest „rozwiązanie intelektualnego problemu, jaki stawia cierpienie". Cierpienie, pojmowane rzecz jasna w sensie szerszym, jako doświadczenie fizyczne bądź mentalne, tożsame z pojęciami udręki, bólu, nieszczęścia czy przeżywania męki. Chrześcijaństwo, przez pryzmat którego cierpienie to jest tu omawiane, zdaniem Lewisa bardziej problem cierpienia stwarza, niż rozwiązuje. Stąd też nadaje się doskonale jako punkt wyjścia do dalszych rozważań.

Lewis, w swej objętościowo skromnej raczej książce, porusza zagadnienia dla problemu kluczowe – mówi o niebie i piekle, postrzeganym jako wygnanie ze stanu człowieczeństwa, dobroci i wszechmocy Boga, ludzkiej niegodziwości, a w końcu o tytułowym cierpieniu doświadczanym tak przez ludzi, jak i zwierzęta. Udowadnia, że odzyskanie dawnego poczucia grzechu ma zasadnicze znaczenie dla chrześcijaństwa, miłość Boga winna być podstawowym celem każdego człowieka, nadużycia wolnej woli więcej przynoszą nam szkody, niż pożytku, a cierpienie może przybliżyć nas do doskonałości. Stara się także rozwikłać odwieczny dylemat odnośnie miłosierdzia i mocy Boga, które według niektórych zdają się wykluczać („Gdyby Bóg był dobry, pragnąłby uczynić swe stworzenia doskonale szczęśliwymi, a gdyby był wszechmogący, byłby w stanie spełnić to pragnienie. A zatem Bóg albo nie jest dobry, albo nie jest wszechmogący – albo też nie jest ani dobry, ani wszechmogący".). Ciekawa wydaje się tu wykorzystywana przez Lewisa kategoria nonsensu, w
myśl której ani Bóg, ani żadna inna istota, nie jest w stanie wykonać dwóch rzeczy wykluczających się – nie dlatego, że napotyka na realne przeszkody, ale dlatego, że „nonsens pozostaje nonsensem, nawet gdy mówimy o Bogu" – o ile więc oczekiwać możemy od niego cudów, o tyle nonsensów już nie wypada. Lewis zaleca także pewien dystans w sięganiu do tradycyjnego słownika – to, co jest dobre naszym zdaniem, nie musi być dobre zdaniem Boga. Tym podobnych poglądów znajdziemy w Problemie cierpienia wiele i wszystkie one z tytułowym zagadnieniem rzeczywiście będą się wiązać. Oczywiście pełno tu truizmów w stylu „Bóg jest dobrocią", „Bóg pragnie naszego dobra, a naszym dobrem jest kochać Go" czy „Bóg stwarza, my jesteśmy stwarzani: Bóg jest pierwotny, my jesteśmy pochodną", ale nie one przesądzają o wartości tej książki.

Co ważne, wywód Lewisa jest spójny i logiczny, prowadzony z myślą o czytelniku niezbyt w kwestiach wiary obytym i niekoniecznie dysponującym wiedzą z zakresu słownictwa czysto naukowego. Lewis posiłkuje się zresztą cytatami i historiami zasłyszanymi, często sięga po metafory i barwne opisy, a wszystko to sprawia, że jego narracja jest płynna i lekka, dostosowana do odbiorców o różnym stopniu zaawansowania tak czytelniczego, jak i teologicznego. Czasem ta metaforyka wydaje się nazbyt dziecinna, jakby faktycznie z myślą o prostaczkach była stosowana, ale zarzutu z tego czynić raczej nie można. Spójrzmy zresztą na fragment: „W naszych przyjemnościach Bóg zwraca się do nas szeptem, w naszym sumieniu przemawia zwykłym głosem, w naszym cierpieniu – krzyczy do nas; cierpienie to Jego megafon, który służy do obudzenia głuchego świata". I dalej: „Bez wątpienia cierpienie jako megafon Boga jest przerażającym instrumentem; może doprowadzić do ostatecznego buntu, po którym nie następuje skrucha, lecz zarazem oferuje
złemu człowiekowi jedną szansę, aby się poprawić. Usuwa zasłonę i osadza flagę prawdy w fortecy buntowniczej duszy". O ile megafon spotka się pewnie z powszechną aprobatą, o tyle flaga w fortecy buntowniczej duszy jest już metaforą lekko przesadzoną. Nie ukrywam, że stylu takiego nie lubię, ale tu zgodzić się z Lewisem po prostu trzeba – Problem cierpienia nie miał być pozycją naukową, z charakterystycznym jej językiem i terminologią. Miała być to książka przystępna, poruszająca problem dla każdego człowieka ważny, i w tym sensie sprawdza się ona bez zarzutu. Jedyny zarzut dotyczyć może raczej owego chrześcijaństwa, które posłużyło autorowi za kontekst, a które czyni momentami ton jego wywodu zbyt moralizatorskim, zwłaszcza dla osób z chrześcijaństwem niezwiązanych. Na zakończenie proponuję więc refleksję nad Lewisowską teorią szczęścia. Jego zdaniem istnieją tylko trzy możliwości: „1) być Bogiem; 2) być jak Bóg i dzielić z Nim dobroć w sposób możliwy dla stworzeń; 3) być nieszczęśliwym". Bo
szczęścia poza Bogiem Lewis nie przewiduje.

d2ve3p7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ve3p7