Druga miłość trzyma standard typowej współczesnej amerykańskiej powieści obyczajowej z wątkiem psychologicznym, co oznacza, że nie należy się po niej spodziewać ekstremalnych wrażeń artystycznych ani maksymalnie silnych emocji, ale że postacie ukazane są wiarygodnie, ich problemy niewydumane, a ostateczne rozwiązania nie wymagają interwencji sił nadprzyrodzonych ani superagentów służb specjalnych. Fabuła nie jest może wyjątkowo oryginalna (sama przypominam sobie co najmniej dwie powieści i kilka filmów, w których wykorzystano podobny motyw): po wielu latach dochodzi do spotkania paczki szkolnych kolegów, podczas którego odżywają dawne sentymenty, ale także i dawne urazy, i, w przypadku tych akurat bohaterów, także echo wspólnie przeżytej tragedii, której, jak im się dopiero teraz wydaje, można było zapobiec. Każdy jest już kimś innym, niż ten siedemnastolatek zapamiętany przez kolegów i koleżanki - ale też i kimś innym, niż im się teraz na pierwszy rzut oka wydaje. To odwieczna reguła takich spotkań,
chociaż nie zawsze skrywane tajemnice są tego rozmiaru, co sekret małżeństwa Nory ze słynnym poetą, nie zawsze ci na oko szczęśliwi są aż tak ubrani w pozory, jak Jerry i Julia, a stare miłości wbrew popularnemu porzekadłu zwykle jednak do jakiegoś stopnia rdzewieją - przynajmniej mnie nie udało się w życiu spotkać takiej pary jak Bill i Bridget. Ich historia, zwłaszcza z końcowym akcentem w postaci zjawienia się na ślubie niespodziewanego gościa, podobnie jak i drugoplanowy wątek sympatycznej pary gejów, jest więc typowym elementem „ku pokrzepieniu serc”.
Dla równowagi, reszcie bohaterów musiał się dostać gorszy kawałek życiowego przekładańca, ale Shreve, podobnie jak i w swej poprzedniej wydanej u nas powieści (Trudna miłość), zadbała o nieprzekraczanie granic prawdopodobieństwa w obmyślaniu traumatycznych wydarzeń, jakie musiały/muszą im się przydarzyć. Żadna z głównych postaci nie jest jednoznacznie „czarna” ani „biała”; najbardziej wiarygodne portrety psychologiczne, przynajmniej moim zdaniem, udało się autorce stworzyć w przypadku Bridget i Harrisona, a z drugoplanowych największe wrażenie robią Jerry i Julie. Akcja miejscami (np. przy opisywaniu próby stworzenia ad hoc drużyny baseballowej) nieco się rozwleka, ale dla równowagi więcej napięcia i niepewności znajdujemy we wplecionych w narrację fragmentach pisanego przez Agnes opowiadania. Ostateczne wrażenie jest całkiem dobre, choć w porównaniu np. z ostatnio czytanymi Parami Updike'a widzę w Drugiej miłości nieco mniej głębi psychologicznej.
Jedynym, co mi się w niej definitywnie nie podoba, jest rozpaczliwie banalny tytuł, ani nie będący dosłownym przekładem oryginału (bo ten musiałby brzmieć Wesele w grudniu [Wedding in December”]), ani nie przystający do treści, bo choć bez wątpienia w tekście jest mowa o miłości, dla żadnego z bohaterów nie jest ona „drugą” - jeżeli już, to raczej tą wspomnianą wcześniej „starą”, nie całkiem jeszcze zardzewiałą. Ale o to można mieć żal jedynie do tłumaczki i/lub wydawcy.