Pojawienie się nowej książki uznanego pisarza wywołuje emocje podobne tym, które udzielają się kibicom obserwującym konkurs skoku wzwyż. Często bowiem mówi się wówczas o wysoko zawieszonej poprzeczce, co niejako zapowiada porażkę, a potem odnotowuje się pomieszany brawami jęk zawodu. Nie inaczej jest w wypadku Milana Kundery, który postanowił przerwać milczenie wydając Spotkanie. Teksty zgromadzone w lakoniczne zatytułowanym tomie, chociaż najłatwiej nazwać szkicami literackimi, obficie nawiązują do wspomnień już osiemdziesięcioletniego autora, który nie zapominając wrócić w pamięci do swoich dawnych miłości, nie omieszkał po raz kolejny zmierzyć się z najbardziej trapiącymi go problemami filozoficznymi, wyrażając styczność pomiędzy wątkami autobiograficznymi, a literaturą o literaturze. Natomiast przyglądając się opiniom na temat najnowszego dzieła autora Nieznośnej lekkości bytu nie sposób odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z nie najlepszą, niemalże ostatnią książką, sędziwego, aczkolwiek
wybitnego pisarza.
Dlaczego nie najlepszą? Pomijając oczywiste rozczarowanie tych, którzy spodziewali się po autorze Żartu kolejnej powieści trzeba przyznać, że włączone do tomu utwory, a także artykuły prasowe sprawiają wrażenie przysłowiowej powtórki z rozrywki. Oddając jednak sprawiedliwość wychowanemu w Brnie pisarzowi należy powiedzieć, że jest to rozrywka najwyższej próby, gdyż jego rozważania charakteryzują się niezwykłą celnością i zwięzłością. Kundera po raz kolejny udowadnia, że jest wytrawnym czytelnikiem literatury pięknej, wyciągającym z pozornie błahych faktów, takich jak bezdzietność większości wielkich bohaterów powieści niemalże ontologiczne konsekwencje. Przypomina tym samym o swoich najświetniejszych esejach ze Sztuki powieści i Zdradzonych testamentów, ponownie oddając hołd Rabelaisowi, a także nie zapomina wspomnieć o swoich muzycznych inspiracjach, takich jak chociażby opery Janáčka stojące na antypodach wagnerowskiego patosu.
Wspominam o tych ostatnich być może dlatego, że jednym z zarzutów stawianych tej, prawdopodobnie ostatniej książce wieloletniego kandydata do literackiej Nagrody Nobla jest jej lekkość, podszyta niekiedy dobroduszną rezygnacją, charakteryzująca inteligentnych, starszych panów, którzy niekoniecznie mają ochotę mieszać to, co ostatnie, z tym, co ostateczne. Odniosłem przy tym wrażenie, że Kundera usiłuje doprowadzić rdzeń swojego dorobku literackiego do implozji, w czym może przypominać prowadzącego przez wiele lat dziennik Gombrowicza. (Autor Spotkania zarzeka się w którymś momencie, że nigdy nie pisywał do pamiętnika, tak samo, jak nigdy nie przeczytał żadnej książki Sołżenicyna), ale nie zamierza go wieńczyć jakąś wzniosłym zakończeniem, jakby zawczasu broniąc się przed jakimkolwiek podejrzeniem o „romantyczne kłamstwo”, któremu bardzo blisko do kiczu.
Urodzony jeszcze w przedwojennej Czechosłowacji pisarz komentując islandzką powieść Skrzydło łabędzia zauważa, że zrozumieć kogoś oznacza zrozumieć wiek, w jakim ktoś się znajduje. Jeśli tak rzeczywiście jest, to z pewnością zrozumienie osiemdziesięciolatka, który jednocześnie mówi o politycznej sile niepolitycznej literatury, a także nie bez przykrości zauważa, że żyje w czasach, w których brakuje mu partnerów do rozmów, nie stanowi najprostszego zadania. Dlatego biorąc do ręki tę nie najlepszą i niedostatecznie udramatyzowaną książkę jednego z najbardziej popularnych prozaików drugiej połowy dwudziestego wieku, należy pamiętać, że mamy do czynienia z dziełem starzejącego się, aczkolwiek nie pogrzebanego pisarza.