Lektura książki Susany Vallejo to mój pierwszy kontakt z hiszpańską fantastyką. Przez długi czas nie będę miała pozytywnych skojarzeń z tym hasłem, mimo że mam świadomość, iż wszelkie uogólnienia są nie tylko krzywdzące, ale, przede wszystkim, pozbawione sensu. Trauma jednak ma swoje prawa. Męczyłam się z ukończeniem tej powieści ponad dwa tygodnie, normalnie w tym samym czasie przeczytałabym trzy inne pozycje. A takich jak ta – rozdętych objętościowo za pomocą niesilących się nawet na subtelność zabiegów typu: szerokie marginesy, duże odstępy między wierszami i przyjazna krótkowidzom czcionka - to pewnie nawet ze sześć. Zwykle praktykowane przez wydawców „pompowanie” książek mnie irytuje, w tym wypadku, przynajmniej teoretycznie, było mi na rękę. Jednak nawet ono nie pomogło, o czym piszę wyłącznie w tym celu, by przybliżyć skalę dramatu, jaki czytelnik przeżywa, brnąc z mozołem przez karty Bramy światów, pierwszego (ku mojej zgrozie będą kolejne) tomu cyklu Porta Coeli.
Już nawet nie chodzi o to, że fabuła jest przeraźliwie schematyczna (bohaterowie, miłujący naukę mnisi-wojownicy z klasztoru Świętej Cekliny oraz Niezwykła Niewiasta, odnajdują przejście do innego świata, co spoilerem nie jest, bo można zgadnąć już po podtytule). A jak już się powie A i bramę światów znajdzie, to wiadomo, że nie przybija się tam tabliczki „wstęp wzbroniony”, tylko... sprawdza się, co jest po drugiej stronie. A jest, o rety, co za zaskoczenie: inny świat!
Po powyższym akapicie ktoś mógłby mi zarzucić - nie bez racji - że się wyzłośliwiam tylko dla przyjemności, a schematycznych fabuł jest w fantastyce o wiele więcej niż oryginalnych. Spieszę zatem uzasadnić swoją głęboką niechęć do tego konkretnego przypadku. Powodem jest styl, w jakim opowiedziana została historia. A raczej, przede wszystkim on. Szukałam różnych określeń, ale jedyne, które choćby w przybliżeniu oddaje sposób snucia tej opowieści to „z mozołem wyryta w stawiającym zdecydowany opór drewnie”. Żeby jeszcze fabuła była wybitnie skomplikowana, to bym mogła, w jakimś stopniu, zrozumieć konieczność używania Prostych Zdań Oznajmujących. Pozbawionych jakichkolwiek emocji, wykładających odbiorcy nie tylko kawę, ale także wielodaniowy obiad z przystawkami i deserem, na metaforyczną ławę.
Jednakowoż, jak się wyżej wspomniało, fabuła skomplikowana nie jest. Sposób opowiadania nie tyle utrudnia wciągniecie się w historię, co skutecznie od obcowania z nią odrzuca, by nie powiedzieć: odstrasza. O tym, że odbiera bohaterom jakiekolwiek cechy ludzkie, przemieniając ich w kukiełki, przy których Pinokio był wcieleniem człowieczeństwa, wspominam tylko z kronikarskiego obowiązku. Scena miłosna (jest taka, a jakże) nie jest ciekawa nawet jako przykład grafomanii.Sztuczność i bezbarwność to dominujące cechy opowieści, która w teorii miała być – a przynajmniej tak mi się wydaje - porywającą historią o ludzkich dylematach, granicach zgłębiania wiedzy, wątpliwościach i miłości. Teoria i praktyka to jednak dwa różne światy, dużo bardziej zróżnicowane niż przedstawione w powieści Vallejo krainy po obu stronach Wrót.
Jedyny nie-drewniany bohater tej opowieści, jednorożec, pewnie żałował ich przekroczenia równie mocno, jak ja czasu poświęconego na lekturę. A, biorąc pod uwagę, co go spotkało „po drugiej stronie” , może nawet bardziej? Nie warto jednak powielać mojego błędu wyłącznie ze względu na chęć poznania losów tego mitycznego zwierzęcia. A przynajmniej szczerze starałam się do tego zniechęcić i mam nadzieję, że udało mi się to lepiej niż Susanie Vallejo pisanie powieści o światach równoległych. Porta Coeli. Brama Światów to najgorsza książka, jaką przeczytałam od czasu Plag tej ziemi, czyli od niemal trzech lat. Nie mam jakoś ostatnio szczęścia do mnichów.