Trwa ładowanie...
recenzja
18-01-2014 15:53

Nie bój się marzyć – twój zamek gdzieś tam jest…

Nie bój się marzyć – twój zamek gdzieś tam jest…Źródło: Inne
d241hfg
d241hfg

Ile to już pokoleń młodych czytelniczek wychowało się na książkach Lucy Maud Montgomery? Przede wszystkim na * Ani z Zielonego Wzgórza, ale także i na tej powieści, w wielu serwisach czytelniczych mającej równie dobre (czy nawet wyższe) notowania, niż poszczególne części cyklu o przygodach odważnej rudowłosej marzycielki. Jak to się dość często zdarza w przypadku szczególnie popularnej literatury, z chwilą, gdy wygasa ochrona praw autorskich, sypią się jak z worka nowe wydania, w których zmienia się nie tylko okładka i ilustracje, ale i tekst. Toteż i *Błękitny Zamek egzystuje w naszych księgarniach i bibliotekach w czterech czy pięciu przekładach. Czytelniczki liczące sobie więcej niż trzydzieści lat miały najpewniej do czynienia z pierwszym lub drugim wydaniem powojennym; w tym ostatnim, pochodzącym z roku 1988, nazwiska tłumacza brak, podano jedynie, iż „tekst opracowano na podstawie wydania polskiego z
1926 r.”. Opracowano – nie wiadomo jednak, czy dokonywano jakichś istotnych ingerencji, czy co najwyżej kosmetycznych poprawek. Wiadomo natomiast, co się dzisiaj tej wersji zarzuca: skrócenie jej w stosunku do oryginału i nadmiar inwencji tłumacza przy spolszczaniu imion. Przerobienie Louise na Ludwikę czy Cissy na Cesię można zrozumieć - całą klasykę przez parę stuleci przekładano w podobny sposób, i nie przeszkadzało nikomu, że w polskiej wersji jednego z największych dramatów miłosnych wszech czasów Juliet stała się Julią. Dziecinny przydomek Doss, jakim nazywali bohaterkę krewni, został bardzo udatnie przekształcony na „Bubę” - dokładnie tak samo nic nieznaczącą i niekojarzącą się z żadnym z imion panny Stirling. Ale już Valancy jest w tym przekładzie Joanną (jej pełne imię, w oryginale Valancy Jane, brzmi „Joanna-Walencja” [właśnie tak, z łącznikiem – przyp.rec.]), Barney – Edwardem, kuzynka Christine Stickles – ciocią Teklą, pani Fryderykowa Stirling – Fryderyką, skoro zaś ją obdarzono imieniem
nieboszczyka męża, on sam, ni przypiął, ni przyłatał, został Karolem; a już całkiem brak wytłumaczenia dla faktu, że rodowe nazwisko matki Valancy, w oryginale Wansbarra, zostało zmienione na Barraclud. Opuszczone fragmenty w tekście też nietrudno znaleźć, jeśli się ma do porównania tekst angielski – brakuje na przykład pięknego momentu, w którym Valancy bezlitośnie lustruje siedzących przy stole krewnych, czy całego epizodu na cmentarzu.

Toteż łatwo zrozumieć troskę wydawców, by przygotowane przez nich edycje Błękitnego Zamku wolne były od tych niedoskonałości. I rzeczywiście, najnowsze wydanie – z serii „Romantycznej” wydawnictwa Egmont - opatrzone zostało przez wydawcę adnotacją, że „ukazuje się w tłumaczeniu nieskróconym, wiernym oryginałowi”. Z tą wiernością może nie jest tak stuprocentowo idealnie – bo zaraz na początku pierwszego rozdziału wymienione są elementy dekoracji wnętrza „ponurego i brzydkiego pokoju” Valancy. Z oryginału, dostępnego online, dowiadujemy się, że: „There were only two pictures that were not of relatives. One, an old chromo of a puppy sitting on a rainy doorstep. That picture always made Valancy unhappy. That forlorn little dog crouched on the doorstep in the driving rain! Why didn’t someone open the door and let him in? The other picture (…)”. W wydaniu z 1988 roku fragment ten brzmi tak: “Poza podobiznami przodków zdobiły ścianę tylko dwa obrazki. Jeden z nich był to stary oleodruk przedstawiający małe
szczenię, leżące na progu pod rzęsistą ulewą. Obrazek ten działał na Joannę przygnębiająco. Biedny, zbłąkany piesek, skulony na progu i smagany deszczem… Czemuż nie otworzy mu kto drzwi i nie wpuści do środka? Drugi obrazek (…)”, zaś w tym najnowszym: „Stary dagerotyp [czy aby na pewno? Mowa wszak o obrazku, nie o fotografii, i w rzeczy samej „chromo” to skrót od „chromolitograph”, inaczej „oleograph”, ni mniej ni więcej tylko oleodruk – przyp.rec.] - przedstawiał psiaka siedzącego na ganku [a gdzie kolejne trzy zdania? – przyp.rec.], a na sporego formatu portrecie (…)”. Totalny zamęt panuje również, jeśli idzie o podział tekstu na rozdziały. Oryginał ma ich – czasem bardzo króciutkich – 45, wydanie z roku 1988 – 27, najnowsze 14 (w dodatku, w odróżnieniu od dwóch poprzednich, ponumerowanych cyframi arabskimi).

Ale powiedzmy sobie prawdę: czytelniczka, która sięga po powieść w okładce ozdobionej portretem uroczej młodej damy i opatrzonej dyskretnym, lecz widocznym nadrukiem „Romantyczna”, nie jest przeważnie czepialską męczyduszą, zawodowo tropiącą mankamenty cudzych tekstów. Natomiast najprawdopodobniej jest osobą oczekującą od literatury duchowego wsparcia, krzepienia wiary w możliwość realizacji marzeń i prawdopodobieństwo korzystnych zbiegów okoliczności. Czy dostanie to, czego pragnie?

Odpowiedź brzmi: tak, i nawet więcej. Bo Błękitny zamek jest opowieścią nie tylko o tym, że każda kobieta, choćby nie była pięknością, choćby już utraciła nadzieję, ma szansę natrafić na swojego księcia z bajki. I nie tylko o tym, że ów książę może się ukrywać pod postacią … no, powiedzmy, że na pierwszy rzut oka niespecjalnie wyposażoną w książęce atrybuty.

d241hfg

To przede wszystkim zachęta do pokonywania ograniczeń – bez różnicy, czy nałożyliśmy je sobie sami, świadomi swoich słabości, czy narzucono nam je z góry, „bo tak trzeba”, „bo inaczej nie wypada”. Do wyzbycia się strachu, który nigdy nie bywa dobrym doradcą, a podejmowane pod jego wpływem decyzje raczej nie bywają fortunne. I do wzbudzenia w sobie poczucia, że każdy z nas – nieważne, jak mocno związany z rodziną – oprócz bycia członkiem tejże rodziny jest odrębną istotą, mającą prawo do własnego zdania, do dokonywania wyborów, które mają uszczęśliwić jego samego, a nie krewnych (pod warunkiem, oczywiście, że tym krewnym nie zaszkodzą; gdyby Valancy postanowiła całą mizerną schedę po ojcu wydać na biżuterię, pozostawiając matkę bez grosza, byłoby to dowodem egoizmu i nieodpowiedzialności, ale czegóż mogło ubyć pani Fryderykowej wskutek tego, że jej córka postanowiła zarobić na siebie, wykonując przy tym pracę o wiele bardziej użyteczną, niż sztukowanie kołder?).

To także satyra na drobnomieszczańską mentalność. Sterlingowie to tacy kanadyjscy Dulscy, którzy wszystko wiedzą najlepiej - na przykład to, że „człowiek ręką natury naznaczony musi dopuścić się czynów haniebnych”, a „gdy reputacja kobiety zostaje zbrukana, nic nie zdoła jej oczyścić” – i uważają, że „pannie nie przystoi myśleć o mężczyznach” (ach, myśleć nie, ale bezmyślnie pozwolić się wydać za znanego tylko z widzenia dwa razy starszego wdowca z dziewięciorgiem dzieci – jak najbardziej!), „demonstrowanie uczuć jest w złym tonie”, a jeśli już postawiła na swoim i bezwstydnie naraziła na szwank dobre imię rodziny, lepiej byłoby, żeby umarła… A jakże zadziwiająco szybko zmieniają zdanie, gdy okazuje się, kim naprawdę jest Barney Snaith!

To wreszcie – podobnie jak praktycznie każda powieść Montgomery – urocza bajka z morałem, który w tym przypadku brzmi: żyj tak, jakby pozostał ci tylko rok życia! Zrób coś dobrego dla ludzi, którzy tego potrzebują; zrób też coś dla siebie, coś, na co do tej pory nie starczało ci odwagi albo motywacji; zacznij dostrzegać świat wokół - patrz na kota bawiącego się własnym ogonem, na księżyc w pełni, na „wszystkie odcienie zimowego lasu” – a czasem pozwól sobie „siedzieć bezczynnie w cudownym milczeniu”. Może dzięki temu spełnią się twe marzenia, a jeśli nie – może się zbliżą do rzeczywistości?

Tych wartości jest dostatecznie dużo, by – czy to w obecnym, czy starym przekładzie, czy też w oryginale – warto było po Błękitny Zamek sięgać. I do niego powracać.

d241hfg
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d241hfg

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj