Nic nie krzyczy głośniej „samotność” niż dania zamawiane na wynos
Robię się monotematyczna. Znowu wybrałam książkę o kobiecie, która ciągle szuka faceta (a więc jest raczej nieszczęśliwa w miłości), ma już swoje lata, a brak miłości fizycznej przekuwa na miłość do gotowania. I jedzenia. „Miłość, zdrada i spaghetti” jest kolejną ciepłą historią o Amerykance włoskiego pochodzenia, która zbliża się do 40., szuka ciągle tego jedynego, z którym mogłaby założyć rodzinę, a zamiast tego trafia na facetów, którzy wykorzystują ją i jej znajomości w branży. Bo nasza bohaterka est redaktorem i pomaga czasami wydawać książki innych ludzi. Do tego jest katoliczką i chodzi w miarę regularnie do kościoła, o czym raczej się nie przyznaje swoim partnerom. Do tego lubi gotować, a jej samopoczucie także odzwierciedla kuchnia czy zamawiane dania na wynos. Nawet w nowym mieszkaniu najważniejszą częścią, sercem „domu” jest kuchnia. Kraina, w której Giulia rządzi niepodzielnie i doskonale się odnajduje. Zarówno miłość, jak i nienawiść wyraża poprzez potrawy, które przygotowuje. Ach, zapomniałam:
bo oprócz historii kolejnych związków (z różnymi typowymi facetami), jest mnóstwo przepisów na rozmaite przepyszne dania. Nawet takie, jak „seder dla niewierzących”, „śniadanie zwycięzców” czy „pieczony kurczak a’la rynek nieruchomości”. Cieknie wam ślinka? Nie? A powinna. Przepisy są świetne, a Giulia krok po kroku opisuje, jak ugotować pastę, przygotować dania o włoskim pochodzeniu, które składniki można zmienić i gdzie w Nowym Jorku można kupić te mało spotykane. Kolejne nieudane związki doprowadzają do tego, że inteligentna kobieta dochodzi do wniosku, że lepiej dać sobie spokój z facetami, którzy są po prostu nieudacznikami życiowymi, lepiej się zająć tym, co lubi i co mogłaby robić. A lubi gotować i pisać. Dlatego potem my, czytelnicy, dostajemy taką książkę. Sama fabuła „fabularna” jest na tyle nieścisła, że odrobinę się pogubiłam, czy wydarzenia dzieliły od siebie dni czy miesiące. Bo lata były mało wiarygodne. Przepisy polecam, bo jest to główny powód, dla którego książka zostaje na półce (u mnie),
a nie znajdzie się w pudełku na podłodze. Czyli nobilitacja dla samej pozycji książkowej. Natomiast odpowiedź, czy warto, czy nie warto sobie nabyć, pozostawiam czytelnikom. Na pewno możecie się nauczyć gotować. Na pewno nie nauczycie się, jak żyć i wchodzić w kolejne związki. Czyli nieźle jak na lekką lekturę.