„Święty Jerzy na koniu śledzi z księżyca burzliwe losy miasta Ilheus. Widział, jak Indianie mordowali pierwszych kolonizatorów i jak następnie sami byli przez nich mordowani, z wolnych ludzi stając się ich niewolnikami (...). Widział, jak przez całe stulecia ziemia ta wegetowała bez żadnej przyszłości”. Ten cytat pochodzi z książki „Gabriela, goździki i cynamon”, którą napisał brazylijski pisarz Jorge Amado.
Przywołuję pierwotnego piewcę stanu Bahia głównie dlatego, że w albumie Marcelo Quintanilha mogłem zobaczyć miasto Salvador, które jedynie sobie wyobrażałem, czytając powieści Amado. Komiks zaczyna się od sceny „połowu” ryb za pomocą materiałów wybuchowych. Scena jest tak niebywała, że jestem w stanie sobie wyobrazić, że gdyby Amado zaczął pisać swoje powieści w XXI wieku, to umieściłby ją w jakimś dziele. Zresztą w przedmowie Quintanilha pisze, że „Wolfram” powstał z fascynacji stolicą stanu Bahia.
Na eksplozję towarzyszącą „połowowi” zwraca uwagę Ney, emerytowany sierżant, który nie potrafi zaakceptować takiego bestialstwa. Czuje, że musi interweniować, chce zgłosić sprawę strażnikowi z fortu. Caju, młody chłopak, próbuje go od tego odwieźć, bo lepiej się nie mieszać, bo lepiej „nie widzieć”. Starszy mężczyzna wpada w szał i atakuje młodszego, przymusza go, aby ten zadzwonił do pewnego policjanta. Po chwili dowiadujemy się, że Caju pracuje jako policyjny informator. W międzyczasie poznajemy także Keirę, która jadąc autobusem miejskim żali się przyjaciółce, że ostatnio nie układa jej się z Richardem.
Wszystkie wymienione postaci są ze sobą w przemyślny sposób powiązane. Ich wzajemne relacje są powoli odsłaniane przez scenarzystę. W pierwszej chwili nie mamy pojęcia, dlaczego przysłuchujemy się rozmowie kobiet w autobusie. Czytelnik jest lekko skołowany. I dopiero, gdy autor odsłania przed nami charakter więzi między Richardem a Caju, rozumiemy, dlaczego Keira została wpleciona do tej policyjnej opowieści. Zabieg prowadzenia kilku równoległych narracji, które przeplatają się ze sobą, ale nie na zasadzie przyczynowo-skutkowej, jest efektowny i frapujący. Dodatkowo Quintanilha pozwala sobie na głębokie retrospekcje, które w pierwszej chwili nijak się mają do aktualnych zdarzeń, dopiero w późniejszym terminie uzyskują głębsze znaczenie. Cięcia i przejścia następują dynamicznie, niczym w gangsterskim teledysku.
Brazylijski twórca odsłania, wręcz obnaża przed czytelnikiem swoich bohaterów, ukazując motywację i skomplikowane zbiegi zdarzeń, które uruchamiają kolejne i kolejne; miejscami ich losy są ze sobą splecione wręcz niewiarygodnie. Czytelnik ma okazję obserwować ten sam epizod z kilku różnych perspektyw, pod różnymi kątami, co w szerszej perspektywie daje mu większą wiedzę. Sposób prowadzenia narracji literackiej, także powoduje, że mamy głęboki wgląd w psychikę postaci - niektóre dymki są wewnętrznym dialogami postaci. Ten dramatyczny, teatralny zabieg sprawdza się wyśmienicie.
„Wolfram” jest także bardzo atrakcyjny pod względem graficznym. Dynamika zdarzeń przekłada się na szybkie, sprawne kadrowanie, częste zmiany i pomieszanie planów na przestrzeni jednej planszy oraz niezwykle rozbudowaną mimikę bohaterów. Quintanilha bawi się perspektywą, co rusz zmienia punkty widzenia kamery, co wzmaga żywiołowość ujęć; proszę choćby zwrócić uwagę na plansze na stronie 105 czy 113. Wspominałem już w drugim akapicie, że topografia miasta jest szczegółowo odwzorowana. Dokładność przedstawienia dotyczy także różnych elementów scenografii: zacząwszy od budek telefonicznych, poprzez uliczne kramy i bary, a skończywszy na łódce „rybaków”.
Na pochwałę zasługuje także robota tłumacza. Jakub Jankowski jest wielkim admiratorem (i znawcą) komiksów hiszpańsko- i portugalskojęzycznych. W recenzowanym komiksie bohaterzy, którzy są osobami z krwi i kości, wypowiadają się dosadnie, używając wulgaryzmów i do tego często slangiem. Jankowskiemu udało się oddać ową żywiołowość i dobitność wypowiedzi. Brawo!
„Wolfram” to „żywym językiem napisany sensacyjniak” (aby zacytować opinię tłumacza). Anegdotyczne wydarzenie, jakim jest „połów” ryb w zatoczce poniżej fortu i interwencja policji, urasta do imponującego „punktu zwrotnego”, podczas którego występujące postaci są zmuszone do podjęcie znaczących życiowych decyzji. Jakby autor chciał nam powiedzieć (przekazać), że nawet drobne epizody mają zasadniczy wpływ na nasze życie, pomagają nam podjąć trudne decyzje. Przesłanie albumu można streścić do zdania: Nic nie jest bez znaczenia. Proste, mądre i trafne. Dlatego nie dziwi mnie fakt, że album otrzymał w tym roku nagrodę na festiwalu komiksowym w Angoulême. I jest ona w pełni zasłużona.