Królewskie dary przywodzą na myśl skarbiec Ali Baby: drogocenne puchary i szlachetne kamienie, cenne tkaniny, oddziały doborowych żołnierzy, ręka córy królewskiej… Król Portugalii Jan III ofiarował austriackiemu arcyksięciu Maksymilianowi dar, któremu trudno było odmówić wielkości. Większa mogłaby być chyba tylko jakaś wyspa na oceanie. Nie żartujmy jednak z monarszej hojności, prezentem jest słoń, dwa lata wcześniej przybyły na pokładzie okrętu z Indii do Lizbony, a teraz tkwiący w stajni nad brzegami Tagu jak zapomniana zabawka. Jak w wieku szesnastym można było przetransportować słonia z Lizbony do Wiednia? Ano właśnie.
José Saramago przygląda się peregrynacji wielkiego zwierzaka po drogach i bezdrożach Europy. Relacjonuje tę długą drogę z punktu widzenia narratora pochylającego się z lupą nad mrówczą karawaną pełznącą po mapie. Nie ma co liczyć na panoramiczny obraz renesansowej rzeczywistości. Obrys soczewki wycina maleńki kawałek świata, którego centrum jest wędrujący słoń i jego hinduski opiekun, zaprzęg wołów wlokący wóz z zapasem wody i siana, wojskowa eskorta, wreszcie sam arcyksiążę, który tym razem nie jest centrum tego wędrownego mikroświata a raczej najbardziej prominentnym członkiem eskorty egzotycznego daru króla Portugalii.
Narrator pilnie słucha i obserwuje, zdradzając od czasu, że ogląda ten spektakl z perspektywy dwudziestego pierwszego wieku. Najważniejszym, obok słonia, aktorem jest hinduski kornak, który używając całej swojej inteligencji i sprytu próbuje odnaleźć się w nowym świecie, w zmieniającym się jak w kalejdoskopie wirze imion, języków, krajobrazów i kaprysów pogody. Zamorski Kandyd na fali wielkopańskiej łaski i niełaski raz wznosi się w górę, raz spada w dół…
Pamiętając „Baltazara i Blimundę” liczyłam na silniejsze zakorzenienie fabuły w historii. A opowieść o wędrującym słoniu jest przede wszystkim przypowieścią o ludzkich ambicjach, słabościach, chwilach chwały błyszczących pośród codzienności, o kruchości ludzkiego życia. Lektura na te dni, kiedy chcemy się na chwilę zatrzymać w codziennym pędzie.