Racja stanu
Dbający o dobrosąsiedzkie układy politycy przez lata nazywali czystkę etniczną na Wołyniu najwyżej wydarzeniami "noszącymi znamiona ludobójstwa". Jeden z lwowskich politologów stwierdził, że "Polacy przyszli na Wołyń nieproszeni i odeszli stąd nie żałowani. Psom - psia śmierć". Prezydent Juszczenko, pod koniec swojej prezydentury, rzutem na taśmę wyniósł Stepana Banderę do rangi Bohatera Ukrainy i uznał członków OUN i UPA za uczestników walki o niepodległość. Na wszelki wypadek zbyt ostro nie protestowaliśmy, podobnie, jak przez cały okres koncesjonowanej przyjaźni z ZSRR, kiedy należało omijać drażliwy temat mordów na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej.
Dziś również jest trudno o właściwe przywrócenie czci pomordowanym; na szczęście podjęto ku temu pierwsze kroki - Sejm, stosowną uchwałą, oficjalnie odważył się wreszcie ludobójstwo nazwać ludobójstwem. Ukraiński historyk i pracownik tamtejszego IPN, Oleksandr Zinczenko ogłosił rezygnację z części wspólnych projektów polsko-ukraińskiego Dialogu. Wyszedł z założenia, że nie warto rozdrapywać dawnych ran, zapomniał tylko, że te rany do tej pory nawet się nie zasklepiły. Stąd też cieszy, że na półkach księgarskich pojawiają się takie książki, jak ta Marka Koprowskiego, będąca kolejnym krokiem ku przywróceniu pamięci pomordowanym na Wołyniu.
Mirosław Szyłak-Szydłowski/ksiazki.wp.pl