„Wiolonczelista, do tego mężczyzna, który pisze o kobietach i w zasadzie dla kobiet? To nie może się udać” – pomyślałam. A jednak. „Trio z Plainview” to zaskakująco dokładne studium życia i przyjaźni trzech kobiet, które przez 40 lat mają ze sobą nieustannie kontakt, a ich życie skupia się wokół przewidywalnych, stałych punktów. Ot, choćby niedzielne spotkania po nabożeństwie w przyjacielskiej atmosferze u Dużego Earla w restauracji.
Odette jest z nich najsilniejsza, ale czego się można spodziewać po dziewczynie, która się urodziła na sykomorze? Pojawia się co prawda jej ciężka choroba, ale jeśli ma się wokół siebie przyjaciółki i rodzinę, to wszystko, nawet choroba, może być łatwiejsze.
Clarice od lat udaje, że nie wie o kolejnych miłosnych podbojach męża Richmonda, ale czy ta utalentowana pianistka, która kiedyś porzuciła własną karierę ze względu na swego przyszłego męża, naprawdę jest tak spełniona jak twierdzi?
Jest jeszcze Barbara Jean, której życie nie rozpieszczało, ale wszystko się zmieniło, gdy poznała swego męża. A może piękna Barbara skrywa jednak jakieś tajemnice, nawet przed przyjaciółkami?
Do tego dochodzi świat zmarłych, z którym kontakt ma Odette. Tam właśnie rozmawia ze swoją matką, ale za to nie podoba się jej absolutnie postać Eleonory Roosevelt, której obecność nigdy nie wróży niczego dobrego. No, tak, ale pani prezydentowa jest przecież duchem, prawda? Ale nie przeszkadza jej to popijać wyskokowe trunki i od czasu do czasu zapalić skręta.
Ta pełna humoru opowieść przynosi ulgę. Tak po prostu. Świat żywych miesza się ze światem przyjaznych duchów, które towarzyszą bohaterkom, chociaż nie przez wszystkie są widziane. Kobieca przyjaźń potrafi przetrwać różne życiowe zawirowania, ale z drugiej strony jeśli od czasów dzieciństwa panie noszą przydomek Supremki, nawiązujący do zespołu the Supremes, to chyba jej trwałość aż tak bardzo nie zaskakuje, a kolejne życiowe zdarzenia, pogrzeby, choroby czy zdrady, jedynie pogłębiają przyjaźń. I chociaż przyjaciółki niektórych wydarzeń czy zachowań u innych nie komentują i pozornie wydaje się, że ich nawet nie zauważyły, to potrafią wyciągnąć odpowiednie wnioski i gdy nadchodzi odpowiedni moment – coś wspomną, szepną, powiedzą czy łagodnie skarcą.
Całość pisze muzyk, niezwykle wrażliwy na dźwięki, może dlatego jedna z bohaterek jest utalentowaną pianistką. Zaskakuje jednak doskonała znajomość relacji, stosunków między przyjaciółkami czy też obawy i wątpliwości, tak charakterystyczne dla kobiet. Ale może to dobrze, że taką powieść napisał jednak mężczyzna. Staje się ona przez to bardziej zachwycająca. Trudno też się od niej oderwać, a po przeczytaniu pozostaje tęsknota za taką przyjaźnią, która pomaga przejść przez życie, zwłaszcza przez najtrudniejsze momenty.