Trwa ładowanie...

Najpierw skini, później mafia. "Inwestorzy" byli poszukiwani za morderstwo

W latach 90. właściciel kultowego klubu Fugazi w Warszawie postawił się mafii i poszedł złożyć doniesienie. W prokuraturze poradzono mu, żeby kupił broń i uciekał. Do stolicy wrócił dopiero po 20 latach.

Koncert Apteki w Fugazi, 1991 r. Na zdjęciu Jędrzej Kodymowski i Marcin CiempielKoncert Apteki w Fugazi, 1991 r. Na zdjęciu Jędrzej Kodymowski i Marcin CiempielŹródło: FORUM
dc9s4uy
dc9s4uy

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarne publikujemy fragment książki "Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993" Rafała Księżyka, w której m.in. opisał historie legendarnych warszawskich klubów: Filtry i Fugazi.

Codziennie koncert, raz w miesiącu haracz

– Koncepcja Filtrów powstała na pagórku nad Wisłą, przy Barce. Gdy zrobiło się ciepło, tam był punkt zborny. Nie chodziło nawet o muzykę, ale o miejsce spotkań. Wiadomo było, że jak przyjdziesz pod Barkę, spotkasz masę znajomych. Takie były czasy, że jak się coś nowego otwierało, wszyscy tam chodzili. Gdy Siekier wrócił z Niemiec, to tam się pojawiał. Napatrzył się, jak wygląda nocne życie w Berlinie czy Amsterdamie, i wtedy, wiosną 1992 roku, rozmawialiśmy o tym, jak zrobić w Warszawie klub z prawdziwego zdarzenia – wspomina Staszek Trzciński.

Siekier to Michał Strykier, założyciel i szef klubu Filtry, zmarły przedwcześnie w czerwcu 2018 roku. Trzciński był tam szefem promocji i udziałowcem. A same Filtry? Wśród pasjonatów i weteranów warszawskiego nocnego życia do dziś toczą się spory, czy pierwszym i najważniejszym klubem nowej epoki były Filtry, czy Fugazi. Jeśli odjąć emocje fanów, to spór jest bezzasadny, bo każde z tych miejsc działało w innej kategorii. Fugazi było klubem rockowym nastawionym na koncerty.

dc9s4uy

Filtry, otwarte trochę później w tym samym 1992 roku, wcielały w życie model undergroundowego nocnego klubu – koncerty owszem, ale co jakiś czas, przede wszystkim taneczna muzyka grana w didżejskich setach. Oba przedsięwzięcia połączyła próba realizacji marzenia o Warszawie jako wolnej od prowincjonalnych kompleksów europejskiej stolicy oraz to, że zajęli się nimi, całkiem oddolnie, młodzi entuzjaści stawiający pierwsze kroki na nieznanym gruncie. Z tych właśnie powodów do dziś otacza je legenda.

fu Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Klub Fugazi jako pierwszy podjął wyzwanie, aby codziennie organizować koncert. Przetrwał niespełna rok. Zaczęli 10 stycznia, a 2 grudnia odbyła się ostatnia impreza. To wtedy na pierwszej stronie "Expressu Wieczornego", najpopularniejszego wówczas warszawskiego dziennika, który z popołudniówki właśnie zamieniał się w tabloid, pojawił się tekst pod tytułem "Gdzie jest Waldemar Cz.?". Rzecz dotyczyła właściciela klubu Waldemara Czapskiego.

Prowadzony przez zapaleńców Fugazi od początku balansował na granicy niewydolności finansowej. Kiedyś za niezapłacone rachunki elektrownia odłączyła im prąd. Aby uratować imprezę, nocą ciągnęli go na lewo z okolicznej budowy. Popularność zgubiła Fugazi, bo przyciągnęła uwagę gangsterów. W ciągu tych jedenastu miesięcy hiperaktywności w klubie zdążyło się odbyć sto pięćdziesiąt koncertów, na których zagrało trzysta pięćdziesiąt zespołów. A potem całe przedsięwzięcie prysło niczym mydlana bańka. Taka była energia nowych czasów.

dc9s4uy

– Kojarzyłem to miejsce, gdy działało tam kino, i nagle na mieście pojawiły się plakaty, że codziennie jest inny koncert – opowiada Tony Kinsky. – Rzeczywiście, to był jedyny taki klub w stolicy, przyciągał ludzi. Nawet nie padało pytanie, co robimy wieczorem, po prostu wsiadało się w tramwaj i jechało do Fugazi, zawsze można było spotkać kogoś znajomego. Ludzie byli nie tylko w klubie, ale też na zewnątrz. Tak się tworzy atmosfera, środowisko.

Lokal działał w budynku kina W-Z na skwerku przy ulicy Leszno 19 na warszawskiej Woli. Miejsce było odpadem epoki transformacji. Kino zbankrutowało w nowych realiach na długo przed kanałami streamingowymi, a nawet jeszcze zanim powstały mulitpleksy; wykończył je masowy napływ magnetowidów i rozkwit wypożyczalni VHS. Ostatni seans odbył się w grudniu 1991. Wtedy pojawił się Czapski, dwudziestolatek, który wcześniej próbował stworzyć lokal w domu kultury na Woli, gdzie uczył dzieci plastyki.

(…)

fu Archiwum Marcina Millera
Show Izraela dla japońskiej telewizji. Od lewej: Vivian, Brylu, Maleo Źródło: Archiwum Marcina Millera

Zaczęli serią koncertów, która zmieniła się w dwudziestojednodniowy maraton po hasłem Buduj świątynię. Wszystko to w surowej sali kinowej, z której usunęli krzesła, a na scenie pod ekranem ustawili drabinę z wywieszonym szyldem "Fugazi Music Club". Na otwarcie grał Kult, ponoć przez cztery godziny, potem między innymi Dżem, Manaam, Tadeusz Nalepa, TSA. W finale wystąpili Lech Janerka i Voo Voo, a pod sceną pojawiła się prawdziwa, żywa krowa. Część muzyków jako jedyne honorarium otrzymała dożywotnią wejściówkę do klubu.

dc9s4uy

Robert Brylewski opowiadał, że z imprez w Fugazi nie wychodziło się przez kilka dni. To on ozdobił ściany klubu swymi charakterystycznymi psychodeliczno-surrealistycznymi malunkami z odlatującym Pałacem Kultury. Jego partnerka Vivian zaczęła pracować tam za barem, barmanem był też Gogo Szulc, bębniarz Tiltu i TZN Xenny. Podczas koncertowego maratonu wokół Fugazi skupiła się społeczność, grupa istnych wyznawców, którzy nadawali temu miejscu szczególną atmosferę.

Podtytuł filmu Gnoińskiego pochodzi z wypowiedzi Vienia, który, zanim zaczął rapować w przełomowej dla polskiego hip-hopu Moleście, był nastoletnim fanem klubu. W dokumencie opowiada, jak nie chciał wyjeżdżać na ferie, żeby nie przepuścić koncertów. Ci młodzi entuzjaści, a Czapski szacuje ich liczbę na stu, sprzątali, sprzedawali bilety w swoich szkołach i pomagali rozwieszać w mieście plakaty drukowane na papierze otrzymanym od sponsora.

(…)

dc9s4uy

Trzciński: – Filtry działały na podstawie spółki cywilnej S.C. Filter, założył ją Michał. Zostawił sobie większościowe udziały, rzędu sześćdziesięciu procent, a pozostałe rozdawał inwestorom – po dziesięć procent. Część kasy miał od ojca, resztę wnieśli początkowo Rafał Juszczak i Tomek Czajkowski, którzy prowadzili jedną z pierwszych w Warszawie hurtowni obuwia. To byli młodzi ludzie, nasi koledzy, non stop wpadali do klubu. Dorota, żona Tomka, także bardzo dużo pomagała. Kto wie, czy to nie dzięki nim to wszystko się trzymało. Śmieszna była sytuacja związana z ich firmą, bo po każdej imprezie pieniądze z kasy wynoszono w kartonach od butów, a klub żył z wpływów za wstęp. Również dragi ściągane na bramce lądowały w opakowaniach po butach. Po remoncie w 1993 doszedł jeszcze jeden inwestor, Dominik Strus. Mieliśmy też utalentowanego prawnika, któremu Michał wiele zawdzięczał, kończącego wtedy studia Macieja Ślusarka – dzisiaj jednego z lepszych specjalistów od prawa autorskiego.

Molesta. Ewenement lat 90. Jak muzycy wspominają je dziś?

(…)

dc9s4uy

Skini krążący wokół wejścia do klubu stanowili pierwsze wyzwanie dla Fugazi. W odpowiedzi wynajęto agencje ochroniarskie. Czapski podliczył, że w ciągu jedenastu miesięcy korzystali z usług sześciu firm; bywały wieczory, że zatrudniali po trzydziestu, czterdziestu ochroniarzy. Jednak prawdziwy problem powstał, gdy Fugazi zaczęła się interesować mafia, która miała wówczas ambicje – i możliwości – kontrolować nocne życie stolicy.

W komiksie Marcina Podolca "Fugazi Music Club", stworzonym z okazji dwudziestopięciolecia lokalu na podstawie wspomnień Czapskiego, opowiedziana jest historia, która przywodzi na myśl klimat filmu "Dług": oto pewnego dnia w klubie pojawiają się "inwestorzy" i zawiązują spółkę, z której coraz ciaśniejszych więzów nie sposób się uwolnić. Agencje ochroniarskie najzwyczajniej bały się "miasta", jak mówiło się o gangsterach, bądź były z nim powiązane. Do Fugazi ściągnięto policjantów po cywilnemu, którzy po godzinach pracy za dodatkowe pieniądze mieli sale na oku.

W komiksie Podolca Czapski wspomina: "Wejściówka do Fugazi kosztowała od piętnastu tysięcy do dwudziestu tysięcy złotych, podczas gdy każdy ochroniarz za godzinę pracy żądał od czterdziestu do sześćdziesięciu tysięcy. W sumie połowę całego zysku przeznaczaliśmy na ochronę". Na komisariacie rozpoznał portrety pamięciowe gangsterów, którzy przyszli do klubu z groźbami. Okazało się, że są poszukiwani za morderstwo. Gdy udał się do prokuratury, poradzono mu, żeby lepiej kupił broń i uciekał. I w końcu Czapski rzeczywiście uciekł, co odnotował wspomniany "Express Wieczorny". Wyjechał z Warszawy na Mazury i wrócił po przeszło dwudziestu latach, aby otworzyć nowe Fugazi. Klub działa na warszawskiej Pradze, na ulicy Mińskiej 65, ale czasy są już całkiem inne.

fu Materiały prasowe
"Fugazi Music Club", rys. i scen. Marcin PodolecŹródło: Materiały prasowe

Czy mafia była też odpowiedzialna za zamknięcie Filtrów? W tym przypadku rzecz nie jest tak oczywista.

dc9s4uy

Trzciński: – Trwało wtedy dzielenie Warszawy między Pruszków i Wołomin, zdarzyła się głośna sprawa ściągania haraczy od restauratorów ze Starego Miasta, ale Filtry były poza tym. Pewnie uważali klub za obszczymurstwo, jakąś piwnicę z wodą lejącą się po ścianach. Dopiero w 1994 zdarzyła się rozróba, która bardzo nas, właścicieli, zniechęciła. Powstała szczelina wśród ochrony. Był taki gość, autentyczny górnik z kopalni Halemba, młody, ale duży, dobrze zbudowany. Trafił do nas w czasie remontu, zajmował się murowaniem, a potem został na bramce i równocześnie gdzieś tam się zaangażował w mafijne "wojsko" z miasta. Odwiedzili go kiedyś koledzy i kompletnie zdemolowali klub. Jeden jedyny taki wjazd. Może dlatego, że nie byli mile widziani.

Mafia kontrolowała handel amfetaminą. Widzieliśmy, jak podjeżdżają drogie samochody, ale był rodzaj niepisanej umowy, że takie historie zostają na ulicy i nie przekraczają progu klubu. W środku było raczej palenie, nie twarde dragi. Pod koniec Filtrów zaczęła się już amfetamina, ale kokaina to była wtedy jedynie legenda, znano ją z opowieści, przynajmniej w tym kręgu.

Główny problem mieliśmy z właścicielem lokalu, Instytutem Maszyn Matematycznych, który wiele razy próbował nas stamtąd wyrzucić. Dostawali skargi od okolicznych mieszkańców, którym przeszkadzał ruch na zewnątrz. Chodziliśmy po sąsiadach, na spotkania ze wspólnotami mieszkańców, czuliśmy, że się dogadujemy, ale potem się okazywało, że wystarczy jedna anonimowa nawet skarga i znów były problemy. Pomagał nam zawsze wydział kultury urzędu dzielnicy Ochota, w którym dosyć długo lobbowałem, zbierając podpisy wśród artystów. Zawsze podpisywali Kora, Ciechowski i inne znane postacie. Ten urząd jako jedyny dostrzegał w Filtrach placówkę kultury, był naszym parasolem ochronnym przed lokatorami.

Pewnego razu jednak Siekier spóźnił się z zapłaceniem czynszu i umowa została rozwiązana. Miał pieniądze; może poczuł się wypalony – zawsze był nadaktywny, nadkreatywny, aż chorobliwie – a może łączyło się to z faktem, że gangsterka w końcu zrobiła nam wjazd. Już nie dojdziemy do tego, dlaczego tak zrobił. Kto wie, czy dla dzisiejszej legendy Filtrów nie stało się nawet dobrze.

Powyższy fragment pochodzi z książki "Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993" Rafała Księżyka, która ukazała się nakładem wyd. Czarne.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
dc9s4uy
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dc9s4uy