Ponura aura powojennego Wrocławia – pełnego ubeckich szpicli, radzieckich gwałcicieli i konspirujących filozofów – stanowi wdzięczne pole dla pisarskich popisów Marka Krajewskiego. W kolejnej z odsłon cyklu o Edwardzie Popielskim nie braknie więc misternie zawikłanej intrygi, a w jej centrum – plejady zwyrodnialców, mętów i szumowin, bez których twórczość autora Erynii obejść się nie może. Co wytrwalszym czytelnikom książka dostarczy ponadto wrażeń (w zamierzeniu) intelektualno-duchowych. „Zbrodniczą” fabułę Krajewski konstruuje bowiem w oparciu o filozoficzną polemikę, z paradoksalną tezą przewodnią: historia ludzkości to „wielka ewolucja ku dobru”.
Wspomniany paradoks wydaje się oczywisty, biorąc pod uwagę cokolwiek mroczną i zdecydowanie mało optymistyczną osnowę historii – tej, jak i wszystkich innych autorstwa polskiego króla kryminału retro. Tym razem Krajewski przenosi nas do Wrocławia 1946 r., piętrząc kłopoty przed niegdysiejszym postrachem lwowskich bandziorów. Książkowy Edward Popielski – bo o nim mowa – śledzi oto ubeckiego agenta, zakamuflowanego wśród uczniów podziemnego gimnazjum o profilu filozoficznym. W międzyczasie wrocławskie dziewice giną z rąk zwyrodniałych żołnierzy Armii Czerwonej, elita NKWD terroryzuje miasto i siebie nawzajem, a przedwojenny Breslau pogrąża się w powojennym marazmie spod znaku biedy i występku. Otrzymujemy więc scenerię dla Krajewskiego typową, choć pod względem topograficznych szczegółów – znacznie uboższą od tej z osławionego cyklu o Eberhardzie Mocku. W porównaniu ze Śmiercią w Breslau także intryga W otchłani mroku wydaje się
dość powierzchowna (mimo osadzenia fabuły w odległych, lecz umiejętnie powiązanych płaszczyznach czasowych). Nie znajdziemy w książce typowo kryminalnej zagadki zbrodni i nieznanego sprawcy – uwaga narratora skupia się raczej na quasi-szpiegowskim wątku inwigilacji i tropienia ubeków. Trudno też jednoznacznie stwierdzić, na ile wplecione do narracji filozoficzne dysputy służą całości lektury. Powstałe w ten sposób fabularne dłużyzny raczej nie sprzyjają dynamizacji akcji. Stanowią jednak integralny element przewodniego dla książki dylematu – odwiecznej opozycji dobra i zła jako dwóch biegunów rozwoju dziejowego.
Rozwlekłe partie filozoficznych rozważań można by tłumaczyć swoistą manierą Krajewskiego, który nagminnie kontrastuje opisy bestialstw z wysublimowaną erudycją głównych – lecz bynajmniej nie świętych – bohaterów. W fabule W otchłani mroku fragmenty „refleksyjne” odgrywają znacznie istotniejszą rolę. Ukazany w książce aksjologiczny spór dwójki filozofów – profesorów tajnego gimnazjum – jest spoiwem wszystkich powieściowych epizodów, oddalonych w czasie o kilkadziesiąt lat. Dramatyczne wypadki z udziałem Popielskiego, kapitana Michaiła Czernikowa, a także uczniów „Gymnasium Subterraneum” odsyłają do przełomu XX i XXI w. – będącego inicjalną i końcową cezurą opisanej historii. W otchłani mroku bazuje więc na klasycznej klamrze kompozycyjnej, znanej z poprzednich utworów Krajewskiego i typowej dla jego pisarskiego warsztatu. Jedną z zalet twórczości autora Liczb Charona – widoczną również w najnowszej książce – jest ponadto
umiejętne stopniowanie napięcia w oparciu o retrospekcje i przeskoki czasowe. Szkatułkowa kompozycja pozwala Krajewskiemu wpisać we współczesność mroczne wypadki z przeszłości, a tym samym – przemycić do teraźniejszości klimat minionych lat. W przypadku W otchłani mroku splątana mozaika ludzkich losów – rozbita pomiędzy lata 40., przełom lat 80. i 90. oraz okres najnowszy – przykuwa uwagę w dużo większym stopniu niż, zdawałoby się, kluczowa partia opowieści. Finalny efekt zaskoczenia, związany z połączeniem wszystkich niejasnych dotąd wątków, wydaje się jednak nieco wymuszony.
Pod względem tempa akcji i nagłych jej zwrotów książka odstaje od najpoczytniejszych powieści autora – być może zbyt dużo tu filozoficznych dywagacji i egzystencjalnych rozterek. Mimo pewnych braków fabularnych, W otchłani mroku na ogół zachowuje jednak typowy dla Krajewskiego klimat kryminału chandlerowskiego. Amatorów ponurych historii o zbrodni i występku nie powinna zawieść ani złowroga aura Wrocławia, ani postać Edwarda Popielskiego – lwowskiego mściciela z przeszłością i niekoniecznie czystym sumieniem. Wypada także docenić autora za gorzką ironię, pobrzmiewającą w książkowej teorii o ewolucji ku dobru. W przypadku równie zbrutalizowanej scenerii aluzja do słynnej formuły Leibniza o „najlepszym z możliwych światów” zyskuje nowy – raczej groteskowy – wymiar.