Wiesław Łukaszewski, Udręka życia
Kontakt ze śmiercią prawie zawsze budzi Ja. Nawet Ja najbardziej otorbione, najbardziej harde i nieczułe. Śmierć nieodmiennie ma ton osobisty. Nieważne, czy chodzi o zabitego drozda, czy o kota zmasakrowanego przez samochód, czy wreszcie o człowieka, który zasłabł na ulicy i nikt nie zdołał go uratować. Nie musi to być nasz drozd lub kot, nie musi to być bliski nam człowiek.
Być może ten osobisty ton pojawia sie zawsze wtedy, gdy stykamy się z czymś nieuchronnym, nieodwracalnym, niezależnym od naszych pragnień i naszych działań. A śmierć w największym stopniu spełnia to wszystko. Musi się zda rzyć, choć nie zawsze musi się zdarzyć w tym właśnie momencie. Wręcza nam bilet w jedną stronę. Nie wiemy, dokąd. Wiemy tylko, że tam, a nie tutaj. W jej obliczu najbardziej uniwersalna strategia „walcz lub uciekaj” staje się całkowicie bezużyteczna. Jak napisał Vladimir Nabokov, śmierć to samotność. I dla tych, którzy umierają, i dla tych, którzy pozostają z poczuciem straty.