Męskie przyjaźnie, zwłaszcza te zawiązane w czasie wspólnie odbywanej służby wojskowej, potrafią przetrwać największe zawirowania i burze. A co dopiero, gdy taka przyjaźń narodziła się w czasie wspólnie odbywanej służby w Wietnamie. To jedna płaszczyzna najnowszej powieści Fredericka Forsytha, ale dosyć płytka i właściwie stanowiąca barwne tło z przeszłości dla wydarzeń współczesnych. Tytułowy Mściciel to trochę łowca głów, pracujący na zlecenia bogatych biznesmenów żądnych sprawiedliwości, a trochę – niewidzialna, ale karząca ręka sprawiedliwości. Z zawodu prawnik, który utracił wszystko, co kochał, czyli córkę i żonę. Odbył służbę wojskową w czasie wojny w Wietnamie w utytułowanej jednostce, o której istnieniu oprócz prezydenta USA wiedziało dosłownie kilka osób. Jednak śmierć córki po raz pierwszy budzi w nim chęć domagania się sprawiedliwości dla zbrodniarzy, choć nie do końca ze strony oficjalnego wymiaru sprawiedliwości, który w większości przypadków po prostu bezradnie rozkładał ręce i wzbudzał w
rodzinach ofiar łzy bólu i wściekłości. „Nie, proszę pana, podejrzewamy, kto mógł zabić pana córkę, ale człowiek ten został deportowany, więc nic nie możemy zrobić.” Dla samego Mściciela ceną za ból utraty rodziny jest przygotowanie do triatlonu olimpijskiego – morderczej konkurencji złożonej z pływania na 1500m, jazdy na rowerze na dystansie 40 km i biegu na 10 km. Ból fizyczny ma na celu skuteczne zagłuszenie bólu zbolałej duszy.
Kolejne zlecenie przychodzi jak zwykle nieoczekiwanie. Oto w połowie lat 90. w ówczesnej Jugosławii ginie Billy Colenso wnuk biznesmena Steve’a Edmonda. Chłopak wyjeżdża z misją pokojową i jedynym śladem, jaki udaje się odnaleźć prywatnemu detektywowi, jest sam fakt, że nie żyje. Potrzeba kilku lat, aby jeden z oprawców, pod wpływem śmiertelnej choroby, zeznał prawdę i wskazał nie tylko głównego sprawcę, ale także miejsce „pozbycia się” zwłok młodego Amerykanina. Odnalezienie jego szczątków powoduje włączenie do akcji Mściciela, bo amerykański wymiar sprawiedliwości nie jest z jakichś powodów zainteresowany odnalezieniem miejsca aktualnego pobytu Zorana Żilicia, czyli zabójcy.
Sprawiedliwość kosztuje, i to nie tylko na płaszczyźnie finansowej. Odnalezienie sprawcy jest utrudniane przez CIA, które z kolei chce wykorzystać Żilicia do zlikwidowania UBL, organizacji niejakiego Samy (podobieństwo nazwisk nieprzypadkowe). Akcja książki kończy się dokładnie 10 września 2001 roku, zupełnie jakby autor chciał zasugerować, że gdyby poszczególne jednostki wywiadu amerykańskiego ze sobą współpracowały, to nie byłoby wydarzeń z 11 września i całej tragedii Word Trade Center. Może.
Tło historyczno-polityczne Forsyth odtworzył z kronikarską wręcz dokładnością, przybliżając zwłaszcza wydarzenia z byłej Jugosławii, jakże nam współczesne, ale i jakże mało znane. Jest to jedna z tych książek, która daje do myślenia, która pozostawia czytelnika z lekkim niedosytem, że to już koniec, rozbudza jego ciekawość i każe mu wysunąć własne wnioski. Czy ból jednego człowieka da się pominąć czy zapomnieć, a zabójcę jedynego wnuka – trzymać w luksusowych warunkach w rezydencji wartej kilka milionów dolarów w jednej z republik bananowych? Czy były zbrodniarz wojenny, Jugosłowianin, który dla zabawy strzelał dzieciom w tył głowy, może zostać ułaskawiony przez amerykańskie służby wywiadowcze i być głównym spiskowcem w trakcie sfingowanych rozmów z Samą (Osamą) UBL? To wszystko powraca zwłaszcza w politycznej warstwie fabuły.
Arcydzieło gatunku. Bez dwóch zdań. Akcja celowo zatrzymana przed atakami na Bliźniacze Wieże, zupełnie, jakby autor krzyczał, że taka właśnie jest polityka amerykańskiego rządu: wiadomo o potencjalnym zagrożeniu, ale brakuje współpracy pomiędzy poszczególnymi agenturami, dodatkowo muszą ginąć niewinni ludzie z powodu nieudolności działań karierowiczów, dumnie zwących się asami wywiadu.