Pisanie o seksie jest trudne. Stąd stosunkowo ograniczona liczba klasyków literatury erotycznej. Czasem trafiają jednak na rynek kurioza, które klasykami zdecydowanie nie są, a jednak warto je przeczytać. Choćby po to, by nigdy więcej nie sięgnąć po ten typ erotyki. Albo się pośmiać. Każdy ma jakąś swoją listę przebojów i preferencje - ja też. Ta pozycja tam się nie znajdzie.
Gdyby w dzisiejszych czasach istniały pensjonarki, prawdopodobnie czytałyby tego typu dziełka z wypiekami, pod kołdrą, w tajemnicy. Czasy się jednak zmieniły, mamy galerianki, red tube i kilka innych wynalazków, i mało kto wiedzę o życiu seksualnym czerpie z książek. W przypadku uciesznego tego dziełka, to chyba jednak dobrze. Z lekką obawą myślę o tych wszystkich, którzy przeczytawszy Perłę, zaczęliby mieć określone wyobrażenia o świecie, czy, nie daj Boże, zaczęli używać języka rodem z Perły. Bo język Perły to temat na osobny artykuł. Albo skecz.
Perła, dzieło anonimowego autora to w istocie dwa niepowiązane z sobą pamiętniki erotyczne. Kobiecy – powstały w XIX-wiecznej Anglii i męski – z czasów podobnych i terenów geograficznie trochę tylko odległych. Pamiętniki, oprócz erotycznych przeżyć – o czym za chwilę, obrazują życie bogatych sfer tamtych czasów. A przynajmniej się starają. Ludzie bowiem, mam wrażenie, oprócz uprawiania seksu czasami podejmują też inne działania. Nie dotyczy to jednak bohaterów anonimowych zapisków. Pamiętnik powstały w Anglii pokazuje to wszystko, o czym nie napisałaby Jane Austen , która portretowała podobną sferę towarzyską w odrobinę wcześniejszych czasach. Tak często, jak Austen pisała o balach, przechadzkach i wizytach towarzyskich, anonimowy autor (bądź autorka) pisze o seksie, seksie, albo o seksie. Spotkania zawsze kończą się orgiami, każda, nawet najbardziej niewinna
rozmowa zmierza nieubłaganie do propozycji schadzki, a wszystkie bohaterki prędzej czy później stają się uczestniczkami mniej lub bardziej perwersyjnych gier i zabaw. W każdej pozycji i konfiguracji. Bohaterowie drugiego pamiętnika, nosi on wieloznaczny tytuł La Rose d’Amour, czyli przypadki dżentelmena w poszukiwaniu rozkoszy, w niewielkim tylko stopniu różnią się od bohaterów części poprzedniej. Tym razem z perspektywy mężczyzny oglądamy sobie świat fizycznych rozkoszy i jego kobiety - obowiązkowo piękne, namiętne, bezgranicznie oddane, chętne i zawsze gotowe do spełniania zachcianek. A nasz bohater tworzy sobie prywatny harem. Niestety, nie tylko w wyobraźni.
Jakkolwiek, naliczyłam bodaj tylko sześć stron, na których nie ma miejsca żaden stosunek seksualny ani żadna orgia. Książka liczy sobie stron 350, a autor wyraźnie się stara, by czytelnikowi nawet przez myśl nie przeszło, że można przeżyć choćby jeden dzień nie posmakowawszy rozkoszy miłości cielesnej. Czytelnik, o ile nie znudzi się już na wstępie, konfrontowany jest z coraz to nową orgią, pozycją, konfiguracją.* Autor (autorka) pisze bowiem tylko o seksie, pomijając prawie zupełnie inne aspekty życia bohaterów.* Co w zasadzie, nie jest zarzutem. Problem pojawia się gdy przyjrzymy się temu, w jaki sposób pisze.
To książeczka zdecydowanie dla wielbicieli gatunku. Amatorów niewyszukanych opisów i specyficznego słownictwa; zachłannych szparek, bereł miłości, soczków rozkoszy, mechatych wzgórków, czy lubieżnych języczków. Z drugiej strony, lektura tej książki to ciekawa przygoda lingwistyczna.* Poszukiwacze najbardziej kuriozalnych określeń genitaliów, czy aktu seksualnego będą mieli przednią zabawę.* Trochę współczuje tłumaczowi, który biorąc pod uwagę fakt, iż język polski w gruncie rzeczy nie dysponuje wieloma eleganckimi określeniami na czynności erotyczne i miejsca erogenne, zapewne męczyć się musiał. Co ciekawe, to przypisy i uwagi tłumacza są niewątpliwie najciekawszą poznawczo częścią opowieści. Gdy razem z bohaterami przebywamy w XIX-wiecznym Londynie, ten (tłumacz) nie szczędzi wysiłku, żeby czytelnikowi wytłumaczyć, cóż w praktyce oznacza ta, czy inna nazwa własna. Cierpliwie wyjaśnia zawiłości nieużywanych już w angielskim słówek, pokazuje zakamarki miasta, które chcąc nie chcąc jest świadkiem tych
wszystkich uciesznych przygód.
Jeśli po tym opisie komuś z czytelników na dalekim horyzoncie majaczy zarys * Pamiętników Fanny Hill, to śpieszę wyjaśnić, że *Perle do tej książki daleko. Wśród kilku interpretacji tytułu, jakie podrzuca sam autor (autorka), żadna nie wydaje mi się do końca poprawna. Perła powinna kojarzyć się przecież z czymś wyjątkowym, pięknym, wyszukanym i – chciałoby się powiedzieć – czystym. A jeśli nie czystym, to przynajmniej choć trochę oryginalnym, niepowtarzalnym i cennym. Opisy poszczególnych orgii niewiele się różnią od siebie i nużą po prostu czytelnika, który łapie się na przerzucaniu kolejnych stron w poszukiwania jakieś akcji, niezwiązanej z fizycznym zespoleniem. I to wcale nie dlatego, że to jakieś wybitnie niemoralne jest, daleka jestem od podobnych wniosków. Jednakże serwowane opisy są po prostu słabej jakości, wyobraźnia autora sprowadza się do wkładania i wyciągania, ewentualnie – napierania i wydawania jęków. Ileż
tak można?* Seks pozbawiony finezji przestaje w końcu cieszyć – także w literaturze.*
Ilekroć czytam o tych wszystkich gotowych ogierach, wyprężonym orężu, mocnych drągach, czy pytonach – ogromnych rozmiarów oczywiście, mam wrażenie, iż powiedzenie, że od wielkości do śmieszności jeden krok nigdy nie było tak wyraziste. I to dosłownie.