Kto pisze takie książki wiem doskonale – pisarze. Pisanie to ich praca, tak jak piekarz co rano wyrabia ciasto na chleb, a listonosz sortuje listy do rozniesienia, tak pisarz zasiada do białej kartki, chwyta w dłoń pióro (odpowiednio może zasiąść do laptopa i posłużyć się klawiaturą) i pisze. Czasem pisze to, co akurat mu przyszło do głowy, nie zastanawiając się, czy ma to sens, czy jest dobre i czy w ogóle da się czytać. *Ważne, żeby się sprzedało – co będzie potem... już jest mniej ważne (piekarza przecież też nie interesuje, czy ktoś zjadł chleb z masłem, czy włożył go do zamrażalnika, a listonosz nie jest ciekawy, czy w liście były dobre wiadomości). *
Ale kto czyta takie książki?
A czyta chyba ktoś, skoro wydawca umieścił na okładce polecenia autorów blogów krytycznoliterackich... I te polecenia są pełne zachwytu, ochów, achów i gwiazdek dziesięciu na dziesięć możliwych... Moim zdaniem poziom tej książki nie wznosi się ponad ściółkę leśną, a co dopiero gwiazdy...
W tej książce niby jest wszystko... Piękna dziewczyna, a nawet dwie. Jedna z nich to Andżelika – dostaje zlecenie na uwiedzenie młodego, przystojnego Raula de Lucę, ma za to dostać ogromną sumę pieniędzy, choć nie wie do końca, kim Raul jest i z jakiego powodu dostała taką pracę. Druga to Sonia – zahukana, niczym się nie wyróżniająca młoda dziewczyna, która straciła rodziców w wypadku, mieszka sama w wielkiej Warszawie, nie ma przyjaciół, krewnych, nawet kota (odpowiednia osoba, by zaginąć – nikt jej nie będzie szukał, a do tego można doskonale na takim przykładzie ukazać przemianę bohatera...) Którejś nocy wraca z zajęć fitness, gdy w ciemnym przejściu podziemnym widzi, jak grupa ciemno odzianych mężczyzn goni innego ciemno odzianego mężczyznę. Wszyscy mają pistolety, padają strzały, a ten uciekający popełnia samobójstwo. Sonia widzi całą scenę, domyśla się, że jest świadkiem jakichś mrocznych porachunków, nie przenika przez ścianę, więc gangsterzy łapią ją, serwują jej dawkę odurzającego narkotyku i
zabierają do luksusowej rezydencji, przekonani, że miała coś wspólnego z samobójcą i jego sprawkami. W tej rezydencji będzie siedzieć dopóki nie dowiedzą się prawdy. A właścicielem domu jest nie kto iny tylko Raul de Luca...
I tak to się toczy – zbrodnie, narkotyki, duże, naprawdę duże pieniądze, najpiękniejsze oczy jakie Sonia widziała w życiu i szkoda, że należą do gangstera, Andżelika, która podrywa Viniego, brata Raula, żeby dobrać się jakoś do swojego celu, pistolety, śmigłowce, jachty, wykwintne kolacje, miłość krążąca w powietrzu, klejnoty, szybkie samochody i kilka prób ucieczki z przepełnionego przepychem domu... I inne takie...* I jeszcze związki miłosne lub tylko pseudo miłosne, pomiędzy wszystkimi postaciami występującymi w sztuce...* I wątek nieco kryminalny...
No niby jest wszystko.
Ale ta książka jest w środku pusta... Nie ma w niej nic, co można by nazwać dobrą literaturą!
I nie może mianować siebie literaturą erotyczną – w moim odczuciu to zwykłe porno, które nie pozostawia pola wyobraźni, odsłania wszystko, od samego początku.
Poza tym Katarzyna Michalak ma zdecydowanie problem z językiem, nie zna słów, którymi w delikatny, subtelny sposób można mówić o seksie.Fiuty, robienie loda, łykanie jednym haustem oraz śmieszne wręcz zapinanie rozporka tak, by sobie nie przyciąć „niepokornego pala”, rozsiane są w tej książce niemal na każdej stronie. Jest mokra od ludzkich wydzielin i aż nie ma się ochoty brać jej do ręki. Bo co innego dobra literatura erotyczna, z którym kojarzą się takie słowa jak subtelna, wyrafinowana, zmysłowa, z nutką tajemnicy, pikantna, nawet pieprzna, a co innego „zaczął uderzać tak, jakby chciał ją przeorać na wylot” lub „w seksapilu to ty Andżelice nie dorastasz do pięt, czy raczej do cipki”. Wydawca pisze, że to książka „nie przekraczająca granic dobrego smaku”, ale to „nie” to chyba wskoczyło tam z hasełka „nie czytać!” i odwróciło cały sens...
Bo z narracją nie pretendującą do miana erotycznej, też nie jest najlepiej... Postrzelone ramię boli tak silnie, jak silnie wgryza się „pitbul w gardło swojej ofiary”, silniki diesla w łodzi motorowej „powarkują jak gotowe do biegu gepardy”, a bransoletka, którą Raul ofiarowuje Soni jest w „pudełku barwy nocnego nieba”... Banał, banał, banał... Jakby autorka napisała sobie kilkanaście scen erotycznych i chciała je potem obudować fabułą, żeby jakoś było...
A fabuła chce być tak oryginalna, że z miejsca odgaduje się wszystkie ukryte na stronach niespodzianki.
Ale wydawca jest sprytny. Zastosował genialny chwyt, projektując okładkę tak wyraźnie nawiązującą do sagi „Zmierzch”. A dodatkowo umieścił na okładce czerwony, pulsujący, tętniący napis „Tylko dla dorosłych”... To doskonały wabik na małoletnich czytelników, mających w kieszeniach uskładane tygodniówki i brak zahamowań w ich wydawaniu. Z wypiekami na twarzy będą czytać o karminowej szmince na nabrzmiałej męskości i szukać w internecie, w którym filmie Sharon Stone grała scenę bez majtek.
Może dla nich...