Miłośc to nie zniewolenie
Gdy Litza zwierza mu się, że nie zawsze potrafi sobie poradzić z ambicją, która go gdzieś gna, ten uspokaja, że ona jest czymś naturalnym. Gdyby jednak urosło z niej tak powszechne dziś przekonanie, że skoro nie odnosi się spektakularnych sukcesów zawodowych, nie jest się wiele wartym, zakonnik zaserwowałby odtrutkę: "Jest jedna dobra metoda, która pokazuje, jak sobie poradzić z takim pragnieniem sukcesu i żeby ciągle mieć więcej. Najlepszym katalizatorem i oskrobywaniem się z takich pragnień jest kochanie kogoś. (...) Bo kochanie kogoś zawsze sprowadza się do tego, że umyjesz, posprzątasz, przebaczysz - do takich bardzo namacalnych rzeczy".
Moda na chorobliwe ambicje i manifestowanie swojej niezależności jakoś nie mija, przekracza kolejne granice absurdu, powodując, że ludzie stają się przeraźliwie samotni (ale i zbyt dumni, by się do tego przyznać). Dominikanin zdaje się posługiwać dawno zapomnianym językiem. "Człowiek, który jest całkowicie pociągnięty miłością do kogoś, nie uznaje się za zniewolonego" - mówi, machając "Wilkami dwoma" z odległej wyspy. Być może to właśnie takie proste zdania pozwolą temu skomplikowanemu człowiekowi XXI wieku uświadomić sobie, że życie jest gdzie indziej, niż do tej pory sądził.
Joanna Podsadecka/Książki.wp.pl