Na początku rysowałem buty. Wywiad z Grzegorzem Rosińskim
Jest jednym z najbardziej znanych w świecie autorów ilustracji do komiksów. Mieszkał przez lata w Brukseli, we Francji, teraz żyje w Burgdorfie w Szwajcarii. Autor m.in. słynnego "Thorgala" i "Szninkiela". Jego komiksy są niezwykle popularne w kilkudziesięciu krajach. Od wielu lat na emigracji, ale sercem i emocjami jest w ojczyźnie. Byłem przez tydzień jego gościem w szwajcarskim miasteczku blisko Berna. I tam rozmawialiśmy.
Tomasz Jastrun: Jesteś dzieckiem wojny, urodziłeś się w 1941 r. Co pamiętasz z tego czasu?
Grzegorz Rosiński: Buty, rysowałem uparcie buty. Bywało, że ze sznurowadłami. Długo nie wiedziałem dlaczego. I nagle po latach przypomniałem sobie niekończący się sznur ciągniętych przez konie furmanek, na nich spod plandek wystawały stopy. Nic, tylko stopy. Pytałem mamę, co one tam robią, te stopy. „Śpią, syneczku, odpoczywają ci wujkowie”. Teraz wiem, czemu te nogi były bose. Na wojnie bardzo ważne są buty. Jak padał żołnierz, to kolega, inny żołnierz, od razu sprawdzał, czy pasują na niego buty martwego. Buty były tak samo ważne jak karabin. Nie miałem wtedy czystego papieru, rysowałem na marginesach gazet, nie było tam miejsca, by narysować człowieka, może dlatego były tylko buty. Całe życie możesz przeżyć i nie wiedzieć, skąd coś się wzięło, i nagle ten błysk światła na ciemne miejsce…
Gdzie mieszkałeś w dzieciństwie?
W Stalowej Woli, skąd musieliśmy uciekać, ratować się przed „żołnierzami wyklętymi”. To był koszmar. Poza tym ojciec, mechanik, specjalista od metali, chciał odbudowywać zrujnowaną Polskę, więc pojechaliśmy do Wrocławia. Wokół były ruiny, z gruzów wygrzebałem niemiecką dwutomową historię I wojny światowej. Zdjęcia potężnych haubic, armat, te wszystkie narzędzia mordu robiły na dziecku ogromne wrażenie, fascynowały i nie kojarzyły mi się ze śmiercią. Wygrzebałem też jakąś starą Biblię z pięknymi ilustracjami. Z porzuconych akumulatorów wyciąłem ołowianie druciki i robiłem z nich żołnierzyki. Był w tym krajobrazie odwłok spalonego czołgu. Do tej pory uwielbiam gruzy, śni mi się, że grzebię w nich i znajduję skarby, złote talary, układam je na nocnym stoliczku przy łóżku, budzę się, a tego nie ma. W dzieciństwie żyłem w świecie wyimaginowanym i tak żyję do dzisiaj.
Potem, już w Warszawie, chodziłeś do liceum plastycznego w Łazienkach. Historyczne miejsce. Musiało być widać, że masz talent, i pewnie dobrze ci szło.
Zawsze mi szło raczej niedobrze. Jakby mi szło dobrze, to pewnie nie byłbym rysownikiem i malarzem. Tworzenie, jeśli ma się jakiś talent, to samokorygowanie, szukanie własnych błędów. Zawsze musi być opór materii. Nigdy nie jestem zadowolony z tego, co robię. Na studiach stary profesor powiedział mi: jak panu nie wychodzi, niech pan rzuci i zaczyna od nowa. I tak robię całe życie. Zaczynam od nowa. Nie jestem człowiekiem, który lubi podróżować, zwiedzać inne kraje, mogę je sobie wymyślić. Żyję w wyobraźni.
Po szkole, domyślam się, poszedłeś na ASP?
Nie. Zdawałem na politechnikę, na architekturę, tam pchnął mnie ojciec, rodzice martwili się o mnie. Byłem strasznie milczący – patrzysz na mnie z niedowierzaniem – to prawda, że teraz mówię za dużo, pewnie by zrekompensować milczenie dzieciństwa. Nic nie mówiłem, tylko coś dłubałem, rysowałem, wycinałem obrazki z książek. W ogródku robiłem okopy, ustawiałem całe armie pod jabłonką, która potem uschła, bo mieliśmy psa, który ją obsikiwał.
Byłem naiwny, a może po prostu głupi, dlatego oblałem egzamin. Kazali mi na egzaminie rysować kapliczkę, za to dostałem wybitną notę, ale z matematyki byłem kompletna noga. Efekt tego, że w szkole na lekcjach matematyki rysowałem pod ławką komiksy.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś komiks w gazecie?
Pamiętam to dobrze, w 1948 r., był słynny Kongres Pokoju, rzucili wtedy jakieś francuskie pismo i tam był komiks. Potem odkryciem był komiks amerykański z tymi dymkami. To mnie tak uderzyło, jakbym zobaczył pierwszy raz nagą kobietę, tyle że mnie dziewczyny zupełnie przestały interesować, tylko komiks. Oszalałem, siedziałem i robiłem komiksy, sam wymyślałem historie albo korzystałem z literackiej klasyki. Rodzicie byli przerażeni – zwariował.
Rozmawiał: Tomasz Jastrun
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 11/2018, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.