Paryż jest piękny, a komuna szara. Praca pokojówki jest męcząca i niewdzięczna, ale pieniądze są potrzebne. Książka o studentkach pracujących w Paryżu mogłaby być ciekawa, ale nie jest. Paryska pokojówka opiera się na używanym wielokrotnie schemacie fabularnym. Młoda dziewczyna (w tym przypadku dwa egzemplarze) przyjeżdża do Paryża, tam troszkę zwiedza, sporo pracuje, poznaje miasto, a przede wszystkim miewa ciekawe przygody. Bohaterki – studentki ASP – Agnieszka i Ewa wyrwały się na chwilę spod opiekuńczych skrzydeł komunistycznego państwa. Dotąd trzymane w żelaznym uścisku szarej rzeczywistości zaprawionej wszystkimi atrakcjami związanymi z gospodarką centralnie planowaną, nagle odkrywają świat inny, nowy, fascynujący. Paryski po prostu.
Książka ta niby ma to wszystko, co powinno poskładać się na ciekawą lekturę: fajny pomysł, rokujące sytuacje, młode i przebojowe bohaterki oraz Paryż w tle. Elementy jednak nie łączą się zbyt harmonijnie. Język opisu jest bardzo egzaltowany, acz bez odrobiny oryginalności. Paryż bez przerwy konfrontowany jest z rzeczywistością Polski Ludowej. Autorka nie odpuszcza ani na moment – ciągle i uporczywie porównuje uroki Paryża z mniej urokliwymi aspektami życia w PRL. Jeśli na początku dygresje o kartkach żywnościowych, kolejce po papier toaletowy czytelnika bawią, to powtarzane po kilkanaście razy nużą. Skrzecząca rzeczywistość PRL ma się do pachnącej, urokliwej i pięknej Francji jak mucha do pawia królowej. Czytelnik o tym wie. Nie ma potrzeby mu tego na każdym kroku przypominać. Kolejna uwaga, wierzę, że wiedza ogólna studentki ASP mieszkającej za żelazną kurtyną może być dziurawa. Jestem w stanie zaakceptować trochę uproszczeń, czy zwykłą ignorancję, ale wypowiedzi bohaterek aż jeżą się od stereotypów i
uogólnień; choćby w kwestii kultury islamskiej. Po co powielać stereotypy?
Bohaterki żyją nader intensywnie, wprost nie mogą odpędzić się od przygód, dziwnych zrządzeń losowych, małych kataklizmów. Szkoda tylko, że narratorka opisując powyższe idzie w ilość, miast pójść w jakość. Dzięki temu mamy przegląd zdarzeń nietypowych i nic poza tym. Zdarzenia opisane są wręcz niechlujnie, ogólnikowo, bez dbałości o czytelnika (tak bardzo spragnionego szczegółów) nie służą tej książce. Odwrotnie – sprawiają, że ten zaczyna powątpiewać w prawdziwość co niektórych rewelacji. Nie wiem, co bardziej mnie rozbawiło – opowieść o strasznie sławnym projektancie, czy arabskie zaloty. Jestem w stanie uwierzyć, że wszystkie te rewelacje miały miejsce, tyle, że ta wiara wynika z mojej wyobraźni, ale nie bezpośrednio z tekstu. Mocną stroną powieści są bohaterki – nietuzinkowe, szalone po trosze, odważne, a przede wszystkim obdarzone fantastycznym poczuciem humoru.Naprawdę można je polubić.
Książka Ewy Grocholskiej to przykład literatury plażowej. Lekka historyjka z sympatycznymi bohaterkami, romansami, które wiszą w powietrzu i odpowiednią dawką niespodziewanych wydarzeń. Polecam tę książkę tym szczęśliwcom, którzy teraz wypoczywają na przykład nad morzem. Jeśli w torbie, obok kremu i ręcznika, znajdzie się miejsce na książkę, to powinna to być właśnie ta książka. Zabawna, napisana językiem bardzo przyswajalnym, w dodatku odwołująca się do tematów – nośnych – Paryż, ach Paryża, a także popularnych – PRL i jego koloryt, wakacyjna miłość... Tematów do rozmowy przy hotelowym basenie nie zabraknie.Jeśli taki był zamiar autorki – napisać lekką, barwną powieść zaprawioną Paryżem, powieść do konsumpcji na urlopie – plan został zrealizowany. Polecam na plażę – obok palm, piasku i drinków z parasolką.