Jak to ma miejsce z wieloma osobami, które podejrzewamy o genialność, również wielkość wizji Thomasa Mertona wynika głównie z wewnętrznie sprzecznej natury jego zainteresowań i pobudek, z pozornej ich fragmentacji, będącej w rzeczywistości oznaką głębokiej jedności. Merton był oddanym kapłanem Kościoła rzymskokatolickiego i mnichem w zakonie o jednej z najsurowszych reguł – trapistów, wywodzących się z cystersów. Jeśli pominąć jego nieliczne wypady na zewnątrz, pozostawał zamknięty w murach Opactwa Gethsemani w stanie Kentucky aż do owej śmiałej wyprawy do Azji na konferencję monastyczną – wyprawy, która zakończyła się jego samotną i przedwczesną śmiercią. Był wówczas w pełni sił literackich i intelektualnych. Można zaryzykować tezę, że jedynym człowiekiem o podobnie wielkiej mocy duchowej i zasięgu oddziaływania moralnego był w tym czasie Dalajlama, z którym Merton prowadził zresztą serdeczne dyskusje jak równy z równym.
Nawet we wczesnym okresie swego pobytu w klasztorze Merton odczuwał sprzeczne impulsy i pociąg do rzeczy wykraczających poza działania wspólnoty zakonnej. Wkrótce po zostaniu mnichem odkrył, że reguła trapistów nie jest aż tak surowa, jak to sobie wcześniej wyobrażał. Zrodziło się w nim wówczas pragnienie prowadzenia życia kontemplacyjnego jako pustelnik. Z czasem otrzymał zgodę na przeniesienie się do murowanego domku-pustelni w opustoszałej części opactwa. Wciąż brał przy tym udział w działaniach wspólnoty zakonnej. Zachęcano go także, by pisał. Publikował przy minimalnej cenzurze, a klasztor korzystał z jego honorariów. Merton zaczął tworzyć dwa rodzaje poezji: olśniewające barwną wyobraźnią, żywe, wręcz hałaśliwie triumfalne poematy dla chóru, przeznaczone na zbiorowe uroczystości, lecz również całkowicie odmienne, prawdziwie „pustynne”, skromne i ciche wiersze, w których celebrował jedność prostoty i głębokiej mądrości, bliskie starożytnym eremitom – egipskim Ojcom Pustyni.
Od samego początku zarówno poezja, jak i proza publikowana przez Mertona cieszyły się dużym powodzeniem nie tylko u czytelników katolickich, lecz również wśród wszelkiego rodzaju „odszczepieńców”, jak choćby niżej podpisany. Byliśmy pod wrażeniem poetyckich talentów młodego człowieka, jakże nie pasującego do wzorców poety z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, intrygowały nas również – nawet wątpiących – objawienia zawarte w Mertonowskiej prozie, choćby w owym darze pobożnego umysłu, jakim była Siedmiopiętrowa Góra. Jej autor był kimś, kogo chciało się słuchać, kimś, kto pobudzał nas do dyskusji. Paradoksem Mertona pozostaje to, że nawet sprzymierzając się z radykalnymi nurtami przekształcającymi wówczas katolicyzm, pozostawał przy tym wierny doktrynalnej ortodoksji. Dokonana przez Sobór Watykański II rewizja trydenckich form kontrreformacji pozwoliła mu jednak zbliżyć się do ludzi innych wyznań, z którymi łączyły go pustelnicze i mistyczne skłonności. Dzięki temu otworzył się na skarby protestanckiej (w
tym anglikańskiej) teologii i doświadczenia; niemal u progu swej „monastycznej kariery” zaczął też poznawać wielkie religie Azji, takie jak buddyzm i taoizm. Głębokie wglądy, do jakich prowadzą praktyki kontemplacyjne tych nieteistycznych wyznań, bywają niekiedy porównywane z mistyką katolicką.