Feminizm Moniki Richardson
WP.PL: Nie czuje się Pani ani trochę feministką?
Monika Richardson: Zależy od definicji feminizmu, których jest milion. W kontekście takim, że feminizm to jest nurt, który stawia na indywidualne, kulturowe, seksualne samostanowienie kobiety - tak, jestem feministką. Na pewno jednak nie można mnie posądzić o radykalizm. Uważam, że osiągnięcie równouprawnienia w tym kraju jest możliwe tylko na drodze reform społecznych, a nie rewolucji i w tym sensie metody radykalne odrzucam.
Pani profesor Magdalena Środa od zawsze mi zarzuca, że nie jestem wystarczająco feministycznie nastawiona do świata, zresztą pismo "Zwierciadło", które prowadziłam też nie było dla niej wystarczająco feministyczne. Prawda jest taka, że jestem wroga wszelkim ekstremom i uważam, że one kompromitują ruchy kobiece.
Natomiast z całą pewnością bliżej mi do liberalnych poglądów feministycznych niż do konserwatywno-prawicowych. Wielokrotnie piszę o tym w tej książce. Tak zostałam ukształtowana przez własne lektury, w trakcie studiów i w pracy dziennikarskiej.