Trwa ładowanie...
recenzja
21-04-2011 10:28

Musisz mieć większy stanik!

Musisz mieć większy stanik!Źródło: Inne
d4c58z8
d4c58z8

Trudno o książce Dianne Wolfer cokolwiek dobrego powiedzieć. Przydałoby się spojrzeć mądrym krytycznym okiem, dokładnie zbadać każdą jej płaszczyznę, głęboko zastanowić się nad problemem, jaki porusza. Porusza to dobre słowo, jakże inne od „przybliżania” czy „analizowania”, jakże proste i mało wymowne. To takie poruszanie się porównywalne do wiercenia na krześle, nie żadne metaforyczne. Albo po prostu – poruszanie stron ku następnym. I tyle.

Dwa wybory to kolejna powieść, która pretenduje do miana ambitnej. „Wzruszająca i odważna” - jak można wyczytać z noty wydawniczej - a dopowiadając sobie jeszcze przez literacką przygodą – będąca czymś więcej niż zwykłym opisem perypetii nastolatki. Niech będzie – może zwykłe perypetie to nie są, ale nie da się ukryć, że nic specjalnego czytelnika nie spotka. No, chyba że niedosyt i rozczarowanie. I zdziwienie, jak bardzo można zepsuć obiecujący pomysł.

Bohaterką powieści jest siedemnastolenia Elizabeth, nudna, prosta dziewczyna z Australii, która odkrywa, że jest w ciąży. Zagubiona, staje przed trudnym wyborem poświęcenia czyjegoś życia – swojego albo nienarodzonego dziecka. Ciężko jej rozterkę w zasadzie zauważyć, bo już od początku wiadomo, jak się sprawy potoczą. Blurb więc nieco myli, lecz niech będzie – przecież wszystko może się zdarzyć w dalszych częściach książki. Może. Ale nic z tego. Reszta jest nieco niezgrabnym tworem, próbującym silić się na coś innego.

Powieść prowadzona jest z dwóch punktów widzenia – Beth, która usuwa ciężę i Libby, która decyduje się zostać nastoletnią matką. W założeniu te dwie postaci miały dojrzewać w Elizabeth: jedna, wolna i buntownicza, a druga gotowa na poświęcenia, powoli przygotowująca się do nowej roli. Nic jednak takiego się nie dzieje. Od początku jest osobna historia dla Beth i osobna dla Libby, a wszystko podzielone, niczym ciąża, na tygodnie (i, oczywiście, inne czcionki), wprawdzie można stwierdzić, że obie bohaterki to w gruncie rzeczy jedna osoba, ale widać to tylko po rodzinie, przyjaciołach i zainteresowaniach. Takie rozwiązanie pozbawia powieść dreszczyku, jaki towarzyszyłby swego rodzaju rozdwojeniu jaźni – nie jako jednostki chorobowej – ale wewnętrznej walki sprzeczności. Elizabeth, która kłóci się sama ze sobą, nie wie, kim do końca jest i kim chce być, która z każdym dniem odsuwa podjęcie decyzji, dla której każdy wybór okazje się zły lub dobry… to nie bohaterka tej książki. Wszystko jest jasno, czarno na
białym, toczą się dwie zupełnie inne historie, alternatywne, a każda z nich równie kiepsko rozwiązana. Beth poddaje się aborcji, nie bez wahań, ale dość stanowczo. Po fakcie gdzieś tam ma wyrzuty sumienia, ale daje sobie radę, w zasadzie to ma tylko takie „napady”, ale przecież życie nastolatki niesie wiele innych, ważniejszych problemów, jak na przykład nowa dziewczyna byłego chłopaka... Można uznać, że temat zdeptany do minimum, absolutnie spłycony, co więcej – ukazuje aborcję jako zabieg prosty, może niezbyt przyjemny, ale szybki i „eliminujący” wszystkie problemy. Gdzieś tam rysa na psychice zostaje, jakieś wspomnienia, chwile zadumy. Ale o traumie nie ma co mówić, choć przecież takim przeżyciem jest zabieg. Ważne, że można sobie beztrosko żyć dalej, bez ciężaru, jakim dla Beth byłoby dziecko. Libby natomiast rodzi śliczną, zdrową córeczkę i… i nic, karmienie i przewijanie, ot, cała rzeczywistość, o pretensjonalnym imieniu Daniella. Rozstaje się ze swoim niedojrzałym chłopakiem (choć mogło być inaczej,
bo nie mieli aż tak źle), mieszka sama, żyje z zasiłku, chodzi na spacery i ubolewa nad tym, że jest nastoletnią matką i na pewno wszyscy ją za to karcą. Z drugiej strony jakby się wywyższa – problemy przyjaciółek przestają mieć dla niej znaczenia, bo… musi nakarmić albo przewinąć małą, z własnego wyboru nigdzie nie wychodzi (a przecież mogłaby z dzieckiem…), za to chętnie użala się nad swoim ciężkim losem, bo przecież jest inna niż wszyscy i nikt jej nie rozumie. Obie bohaterki – bo nie sposób nazwać je jedną – są miałkie i płytkie, zupełnie infantylne, a ich historie nie są ani wzruszające, ani tym bardziej odważne. Powieść jest zupełnie pozbawiona dramaturgii, jakiegoś żywiołu młodości, który kłóciłby się przyspieszoną dorosłością, a co za tym idzie – zupełnie nieprzekonująca. Po prostu dwie alternatywne historie mało rozgarniętej, zupełnie pozbawionej charakteru dziewczyny. Do rangi symbolu miała urosnąć muzyka, w której kierunku chciała się kształcić Elizabeth. Obiecująca wiolonczelistka – jako Beth –
idzie na studia muzyczne, a Libby musi natychmiastowo zapomnieć o wszelkich swoich zainteresowaniach, bo przecież ma dziecko. Czy aby na pewno tak jest? Dlaczego perspektywa zostania matką, nawet w tak młodym wieku, musi oznaczać koniec wszelkich marzeń? Cóż, tak właśnie przedstawiona jest historia Libby. Niedociągnięć jest w książce wiele, tak samo jak wiele jest prostych rozwiązań i niezrozumiałych zachowań.

d4c58z8

Kolejnym mankamentem książki, bodaj większym od konstrukcji bohaterek, jest jej strona językowa, którą cechuje – trzeba to znów powtórzyć – infantylizm. Pozbawiona naturalności, płynności, ba, nawet swego rodzaju literackiej estetyki i jakiegokolwiek stylu powieść wprawdzie czyta się bardzo szybko, ale tylko ze względu na jej prostotę, żeby nie powiedzieć prostactwo. Zadziwiające są niektóre dialogi, zupełnie nieautentyczne i sztuczne, a śmieszne (mało)mądre rozmyślania bohaterek. Książka jest pozbawiona pisarskiej odwagi, choć tematyka aż się prosi o poruszanie również językowych sfer tabu, prosi się o wstrząs moralny, etyczny i językowy, prosi się, by była prawdziwą solą na ranę lub środkiem łagodzącym. Ale na proszeniu się kończy. Miejscami jest tak naiwna i prymitywna, że niewiadomo, czy się śmiać czy ubolewać. Oto, jak przyszłość swojej ciężarnej córki podsumowuje jej matka: „Musisz wiele zorganizować. Będziesz potrzebowała ubrań ciążowych, żelaza w tabletkach, wizyt u lekarza, większych staników.
Powiesz przyjaciółkom?(…)”. Prymitywizm dotyczy więc nie tylko głównych bohaterek. I trudno w zasadzie stwierdzić, czy to język jest dostosowany do poziomu bohaterów, czy oni do poziomu języka. Jedno jest pewne – idealnie do siebie pasują. Sposób, w jaki autorka przedstawia problem nastolatki, jest wręcz absurdalny. Wydaje się, jakby wyolbrzymiała najmniej znaczące fakty, a najbardziej spłyca to, co najistotniejsze. To wszystko sprawia, że książka jakoś nie tworzy spójnej całości, jest skłócona sama w sobie, ale nie w ten sposób, w jaki powinna być. Niby odważna, poruszająca, a w gruncie rzeczy stanowi tylko kolejne czytadło, które swobodnie można pominąć bez ryzyka utraty jakichś większych wartości wynikających z literackiego doznania. Po prostu – książka nie wnosi nic nowego, jest niczym odgrzewany kotlet, popłuczyną o wiele lepszych utworów traktujących o problemie ciąż wśród nastolatków czy aborcji. Ciężko też powiedzieć, by powieść Wolfer była o próbie odnajdywania siebie i brania odpowiedzialności za
swoje wybory, bo niestety – obie historie są zbyt słabo przedstawione. Trzeba przyznać, w końcu zgodnie z notą, że Dwa wybory nie moralizują. Jednak nawet, gdyby to robiły, to w takiej formie, w jakiej powieść jest, nie byłoby to zauważalne, a może nawet wyszłoby jeszcze gorzej. Choć daje się zauważyć drobna sprzeczność – bo czym innym jest pisanie o odpowiedzialności za swoje czyny, jeśli nie moralizowaniem, może pośrednim, ale jednak? Cóż, jak zostało wspomniane, wiele jest w książce nieporozumień.

W całym ciągu rozmyślań Libby i Beth traci się pewien sens. Obie bohaterki miały być jakoby jednym organizmem, dwoma głosami w głowie Elizabeth. Ciężko się pokusić na takie wrażenie, a jego brak potęguje fakt, że nie jest powiedziane, jaką decyzję ostatecznie podejmie dziewczyna, bo zarówno Beth, jak i Libby, godzą się ze swoim losem i idą własnymi ścieżkami. Żadna to więc historia „z życia wzięta”, która ukazywałaby, że każda kobieta może się znaleźć w podobnej sytuacji. Bo nie może, po prostu. Wyboru zawsze trzeba dokonać. Całe szczęście, że Elizabeth mogła dokonać dwóch i żyć w spokoju. A jak to zrobiła? Dobre pytanie!

Niestety powieść Dianne Wolfer jest kolejną, która nie poradziła sobie z tematem, jaki sobie wybrała. Ani z pomysłem jego ujęcia, który – choć ciekawy – nie robi takiego wrażenia, jaki powinien. Nie dają się lubić bohaterowie, mała też przyjemność z samego aktu czytania. Miało być obiecująco, dało się zwieźć zachęcającemu opisowi, a wyszło dość słabo. Żadnego drugiego dna, żadnych refleksji. A to, co pozostało, to drażniące poczucie straty czasu. I oburzenie, bo nie tak powinno być.

d4c58z8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4c58z8