Oto pierwszy tom „Nowej 52”, który mnie zaskoczył. Rozgrywa się w latach 80. XIX wieku na terenie Gotham City, do którego przybywa Jonah Hex, łowca głów.
Heksa poznajemy z perspektywy doktora Amadeusza Arkhama. Zainteresowany ludzką psychiką lekarz wzywany jest przez policję do konsultacji przy co bardziej zwyrodniałych zbrodniach, choć nie każdemu stróżowi prawa to się podoba. Naczelnik policji traktuje go jak nieproszonego gościa, świra ciągnącego do kryminalistów. Ma poniekąd rację – doktora przede wszystkim interesuje postać Heksa. Nieustannie próbuje zrozumieć, co sprawa, że łowca głów jest tym, kim jest, małomównym brutalem o potwornej twarzy, podejmującym decyzje szybciej, niż Arkham otwiera swój notatnik.
Scenarzyści w pyszny sposób pokazują Gotham City prawie na sto lat przed nadejściem (nadlotem?) Batmana. O dziwo, Hex bardzo przypomina Mrocznego Rycerza w sposobie działania. Co prawda Batman stroni od broni palnej, którą Hex uwielbia, ale już podejście do kryminalistów mają podobne. Obydwaj widzą ich jako ludzkie ścierwo, niegodne szacunku i godnego traktowania. Być może właśnie dlatego policja współczesnego Gotham City ignoruje brutalne metody przesłuchiwania, jakie stosuje zakapturzony Wayne. Hex stosuje te same groźby przemocy fizycznej z jedną różnicą, zazwyczaj po zakończonym dialogu strzela rozmówcy w twarz. Z jednej strony szkoda, że kolejne zeszyty „All-Star Western” dziać się będą w innych miastach, ale z drugiej – wątpię, aby scenarzyści byli w stanie wcisnąć jeszcze więcej nawiązań do Batmana i jego czasów.
Cały tom kipi od zbrodniczego i mrocznego Gotham, co skłania do myślenia, że Człowiek-Nietoperz jest nie tyle produktem własnego, zwichrowanego umysłu i tragicznego dzieciństwa, co raczej klimatu panującego w mieście i jego brutalnej historii. Gangi porywają dzieci do pracy w kopalniach, mordercy szaleją na ulicach zostawiając szalone napisy, grupy potężnych i bogatych sterują polityką i organami ścigania.To miasto aż prosi się o jakiegoś świra o niezachwianym kompasie moralnym i zamiłowaniu do przemocy.
Można przyczepić się, że scenarzyści zbyt gęsto kładą podwaliny pod współczesne Gotham, zaludniają podziemia mitycznymi stworami i plemionami, grubą kreską malują społeczeństwo zdeprawowane na długo przed tym, aż urodził się Bruce Wayne. Z drugiej strony takie, a nie inne nawiązania umożliwiają twórcom to, o czym tylko pomarzyć mogą scenarzyści i rysownicy Batmana. O tym, jak bardzo złym pomysłem jest wprowadzenie zbyt dużej ilości „gore” do Gotham świadczyło kiepskie „Detective Comics: Techniki zastraszania”. W „Spluwach w Gotham” sprawdza się to znakomicie, szczególnie w przypadku świetnie narysowanych scen strzelanin.
„Spluwy w Gotham” korzystają chyba najwięcej z przesunięcia w kierunku innego, starszego odbiorcy niż cała reszta „Nowej 52”. Być może wynika to z przeświadczenia, że tomem ze słowem „Western” w tytule nie zainteresują się fani Batmana czy Ligi Sprawiedliwości. Wychodzi to opowieści tylko i wyłącznie na dobre.