Trwa ładowanie...
recenzja
26 kwietnia 2010, 16:18

Mówię jak różokrzyżowiec

Mówię jak różokrzyżowiecŹródło: Inne
d1zsdt6
d1zsdt6

Co można powiedzieć o nagrodzonej Word Fantasy Award, wychwalanej przez wybitną pisarkę fantasy Ursulę Le Guin i guru amerykańskiego postmodernizmu – Harolda Blooma książce niezbyt znanego w Polsce pisarza? Z pewnością to, że reklamowana jako milowy krok w rozwoju literatury fantasy powieść nie jest pozycją dla fanów popularnej odmiany gatunku. Do opisania wydanej po raz pierwszy w 1981 roku książki amerykańskiego twórcy sf i fantasy posłużyć może, o ile nie ulegniemy sile bijących z okładki autorytetów, nieco banalna anegdota o słoiku. Brzmi ona, mniej więcej, tak: pewien nauczyciel pokazał swoim uczniom pusty słoik, po czym napełnił go kamieniami. „Czy słoik jest pełny” – zapytał. Po usłyszeniu twierdzącej odpowiedzi, wsypał do słoika drobniejsze kamyki, które wypełniły luki pomiędzy większymi. Ponownie zadał pytanie i znów usłyszał tą samą odpowiedź. Dosypał zatem do słoika piasku. Nieco zachwiani w swej pewności uczniowie, widząc, że drobny piasek wcisnął się we wszystkie szczeliny, kolejny raz
potwierdzili, że słoik jest pełen. A wtedy nauczyciel wlał powolutku do słoika wodę, którą wchłonął suchy piasek. Złożona z sześciu ksiąg, niczym wariacja na temat eposu, opowieść o rodzie Drinkwaterów to całkiem zasobny skład materiału literackiego, gotowego napełnić szklany słoik naszej interpretacji.

Duże kamyki to pojęcia składające się na potocznie rozumiane postmodernistyczną powieść fantasy i realizm magiczny, czyli na przykład wielogatunkowość, intertekstualność czy różnorako pojmowana niezwykłość. Duże kamyki doskonale wypełniają miejsce, ale to one zostawiają w słoiku najwięcej pustych miejsc i tylko pozornie zapełniają wolną przestrzeń. Kiedy zaczynamy do słoja wrzucać mniejsze kamyki, zaczyna się robić ciekawie, bo zwykłe przedmioty nagle porzucają swą realność i stają się elementem literackiej zagadki. Przestrzeń ujawnia swe możliwości i sensy. U Crowleya właśnie transformacje przestrzeni odgrywają ogromną rolę. Dom, w którym mieszkają bohaterowie, to labirynt i brama do innego świata. Niezwykły twór architektoniczny, odzwierciedlający cztery style architektoniczne, którego plan może być odczytywano jako zarys bitwy światów lub wyraz fascynacji alchemiczną koncepcję świata, stanowi centralny punkt zarówno wpisanego w pięciokąt świata Drinkwaterów, jak i całej powieści. Zasilane energią
działającego na zasadzie perpetuum mobile planetarium Edgewood staje się poplątanym mikrokosmosem, ozdobionym witrażami i mosiężnymi gałkami. Labiryntem jest również Stara Farma George’a Mausa oraz zaprojektowany w 1900 roku przez zespół Mouse, Drinkwater, Stone ogród w Mieście. Dla Hawksquill park „przeładowany fontannami, posągami, basenikami dla ptaków i podobnymi fanaberiami” służy jako swoisty notatnik, gdzie każdy przedmiot – zgodnie z regułami sztuki pamięci – staje się symbolem, znakiem w przestrzeni ukrywającym określone pojęcie czy wspomnienie. Mapą świata są również magiczne karty tarota układane przez ciotkę Cloud i Sophie. Powstające z kart układy ukazują tok Opowieści, lecz nie potrafią przepowiedzieć szczęśliwego zakończenia. Grom przestrzeni-luster, przestrzeni-map i przestrzeni-labiryntów towarzyszą metamorfozy innych składników powieści. Nie bez powodu to właśnie książkę „Owidiusza” wybiera Smoky Barnable. Losy Drinkwaterów zamieniają się w pisany przez Auberona scenariusz telenoweli „Inny
świat”, a Fryderyk Barbarossa z chłopięcego opowiadania Auberona pod postacią Russela Eigenblicka obejmuje władzę w degenerującym się świecie Opowieści. Córki Daily Alice przybierają postać mitologicznych Parek, a królewicz zostaje zamieniony w Dziadka Pstrąga. Przemiany te niewiele mają jednak wspólnego z baśniowymi transformacjami. Wprowadzają niepokój, mieszają style, zaburzają porządek rzeczy. Niezwykłość tego świata nie jest ani cudownością, ani baśniowością. I choć kobiety w powieściowym świecie obdarzone są mocą, a po drugiej stronie obiektywu chowają się elfy, Opowieść pozbawiona jest magii. Dlatego Małe, duże, począwszy od tytułu, okazuje się książką-paradoksem. Lektura powieści Crowleya dopiero wtedy staje się znośna, gdy zrozumiemy, że nie należy oczekiwać na cud. Jedyne, co może nadejść to – jak w bajce o polnej myszy, którą dzieci czytają na lekcji Smoky’ego – sroga zima, przed której okrucieństwem chroni wyłącznie tajemnica Północnego Wiatru.

Kiedy ogród zapełnił się kamykami, kolej na garść piasku, która w tym przypadku okaże się metaforą cytatu: „Najpierw ja mam przemówić – rzekł zimorodek – a ty się zastanawiasz, kto do ciebie mówi, aż zrozumiesz, że to ja. Wtedy patrzysz na swój kciuk i na rybę w koszyku i zaczynasz pojmować, że to krew, którą zlizałeś z kciuka, pozwala ci rozumieć mowę stworzeń. Potem rozmawiamy. […] Przyjmijmy, że to stało się w ten sposób. – Zimorodek mówił gwałtownie i niecierpliwie”. Tak właśnie przedstawia się baśniowość powieści. Zimorodek (który to gatunek ptaka poznałam nie na lekcji biologii, lecz dzięki baśniom właśnie) przestaje grać rolę życzliwego doradcy, wskazującemu bohaterowi o dobrym sercu drogę wyjścia z opresji. W „Małym, dużym” zwierzęta to pośrednicy między światem ludzi, a bliżej nieokreślonym światem, którego mieszkańców mogą dostrzec tylko osoby o zrośniętych brwiach. Pośrednicy, ale nie tacy, jakich byśmy oczekiwali. Dziadek Pstrąg już nie ma ochoty doradzać, jego dawna tożsamość zaczyna wydawać się
snem, a co gorsza często po prostu sam nie zna odpowiedzi na pytania. Zimorodek ma raczej nieprzyjemny charakter, a za spełnienie życzenia karze sobie zapłacić – bohater musi ukraść rodzinny artefakt. „Oni” są niezwykli, ale jednocześnie nieszczególnie pomocni, ani nawet przyjaźni. Dla Crowleya wyraźną inspiracją są teksty, gdzie oniryczność niepokojąco zbliża się do granicy koszmaru. Konwencja baśniowa funkcjonuje tu jedynie na zasadzie cytatu, jednego z wielu prostych i niejednoznacznych, których obfitość niejednokrotnie przyprawia czytelnika o lekki zawrót głowy.

Na koniec odrobina wody, która dopełni zawartość słoja. Jak można się już domyślić, nie będzie to bynajmniej woda żywa. Raczej łzy skrzywdzonej przez magię bocianicy lub zimna woda kołysząca do snu Dziadka Pstrąga. I choć po zimie nadchodzi wiosna, a Auberon odnajdzie swą ukochaną, powieściowy świat – zarówno ten mały, jak i duży nie przynosi wzruszenia. To świat przemijania, świat bez podziału na dobro i zło, gdzie bohaterowie nie dojrzewają, nie poszukują tożsamości, a miłość nie daje siły do uwierzenia we wróżki.

PS. Tytuł recenzji: „Mówisz jak różokrzyżowiec, który kocha jedynie sylfa, który nie wierzy w istnienie sylfa, a który mimo to ma pretensje do całego świata o to, że nie zawiera on sylfa” T.L. Peacock Nightmare Abbey.

d1zsdt6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1zsdt6

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj