Trwa ładowanie...
recenzja
22-10-2015 14:30

Moskiewski ślad

Moskiewski śladŹródło: Inne
di98d3z
di98d3z

Jedną z najbardziej znanych książek Tadeusza A. Kisielewskiego jest „Zamach”, praca traktująca o domniemanym zabójstwie generała Sikorskiego. Gwoli precyzji, stwierdzić należy, że sam autor bardzo daleki byłby od używania sformułowania „domniemany” - pan Kisielewski uważa, że Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych został zamordowany, zaś cała praca miała na celu udowodnienie tej hipotezy. Dla mnie „Zamach” był tylko – i aż – próbą spekulacji, jaka mogła być przyczyna i przebieg katastrofy oraz wskazaniem, komu najbardziej mogło zależeć na śmierci generała.

W książce Johna Kohlera, „Chodzi o papieża”, ujawniono dokument z poleceniem, jakie Komitet Centralny KPZR wydał KGB. W dokumencie tym, podpisanym m.in. przez niejakiego Michaiła Gorbaczowa był nakaz, by „wykorzystać wszelkie dostępne możliwości, by zapobiec nowemu kierunkowi w polityce, zapoczątkowanemu przez polskiego papieża, a w razie konieczności – sięgnąć po środki wykraczające poza dezinformację i dyskredytację”. Widnieje na nim data 13 listopada 1979 roku. Być może półtora roku później, na Placu Świętego Piotra mieliśmy do czynienia z zastosowaniem owych środków, dość daleko wykraczających poza dezinformację. Według Tadeusza Kisielewskiego, morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki również było pokłosiem tego rozkazu, zaś za zbrodnią stał ten sam resort radzieckiej bezpieki, który jest odpowiedzialny za zamach na Jana Pawła II.

Według autora, nie chodziło jednak tutaj – a przynajmniej nie jedynie – o zamknięcie ust wichrzycielowi w sutannie, który nie doceniał dobrodziejstw realnego socjalizmu. Otóż gra toczyła się o zgoła większą stawkę i rozpoczęła najpóźniej wtedy, gdy Rosjanie przysłali do KC PZPR wezwanie do obalenia Kani i Jaruzelskiego. Wielki Brat był rozczarowany działaniami peerelowskiej wierchuszki i chciał na jej szczytach osadzić „prawdziwych komunistów”. Kisielewski ciekawie napisał, że nie 4 czerwca 1989, a w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 skończył się w Polsce komunizm. Pozostała po nim tylko naga, bezideowa siła. Siłę tę, przy okazji skierowawszy na właściwe, ideologiczne tory, usiłowali okiełznać Rosjanie, najlepiej za pomocą zmiany warty na szczeblach PZPR. Chętnego na najwyższe stanowiska już mieli – towarzysza generała Mirosława Milewskiego. Zasłużył się Polsce Ludowej, po wojnie współpracując z KGB oraz Smierszem i mordując żołnierzy Podziemia Niepodległościowego, potem zaś dumnie piastując stanowisko generała
SB; jak widać, nie było chyba lepszej kandydatury. Trzeba było jedynie usunąć dotychczasowe władze. Rezydenci KGB doskonale zdawali sobie sprawę, że Polska jest beczką prochu i wystarczy iskra, by wysadzić w powietrze rządzących. Tym impulsem, który wstrząsie społeczeństwem, miało być morderstwo bohatera „Solidarności”, niepokornego księdza Jerzego Popiełuszki. Do wykonania tego zadania oddelegowany został Grzegorz Piotrowski, wg Tadeusza Kisielewskiego agent, który na bułgarskiej plaży przysięgał wierność funkcjonariuszowi KGB.

Taki jest właśnie punkt wyjścia do rozważań badacza. Niestety, autor znów prezentuje to samo podejście, co w „Zamachu” - tradycyjnie, kto się z nim nie zgadza, ten prezentuje argumenty albo naiwne, albo wynikające ze złej woli. Spekulacje, hipotezy, strzępy poszlak traktowane są tu niczym prawda objawiona, zaś słynny „moskiewski ślad” w sprawie ks. Popiełuszki nie jest w pracy „Zabić księdza” śladem, ale pewnikiem i jedynie słuszną wersją. Zazdroszczę autorowi tej bezkompromisowej pewności, bowiem moim zdaniem, w ostatnich latach nie pojawiły się żadne dokumenty, które pozwoliłyby wszystkie pozostałe hipotezy uznać za fałszywe. A trzeba przyznać, że na przestrzeni tych trzydziestu jeden lat, owych hipotez było już bardzo wiele – od „samowolki” czterech esbeków i osobistych porachunków Piotrowskiego z ks. Popiełuszką, po iście makiaweliczny plan Kiszczaka, którego jednym z wykonawców miał być Waldemar Chrostowski. „Moskiewski ślad” przewijał się wśród tych rozważań wielokrotnie, nie raz już można było
przeczytać o próbie zastąpienia Jaruzelskiego jakimś bardziej „betonowym” komunistą – najlepiej Milewskim, który miał jednak ten minus, że „umoczony” był w aferę „Żelazo”, co wytykano mu za każdym razem, kiedy tylko próbował osiągnąć zbyt wysoki szczebelek w czerwonej drabinie. Kisielewski po prostu połączył domniemania o działaniu KGB z tymi o walkach frakcyjnych w PZPR i, powtarzam, moim zdaniem nie odkrywając właściwie nic nowego, ogłosił swoją wersję.

Bagatelizuje autor inne hipotezy – zbywa chociażby słynne zdanie „załatw to, niech nie szczeka”, jakie wypowiedział gen. Jaruzelski do gen. Kiszczaka 13 września 1984 roku. Zbywa też słowa, jakie padły 12 dni później z ust płk. Pietruszki: „Trzeba nimi tak wstrząsnąć, żeby to było na granicy zawału serca, żeby to było ostrzeżenie”. Kisielewski podkreśla, że żadna z tych wypowiedzi na pewno nie była wezwaniem do popełnienia morderstwa – jak wspomniałem, zazdroszczę autorowi tej pewności. Kiszczak jawi się w „Zabić księdza” jako człowiek, który zupełnie nie panuje nad podległym mu personelem MSW. We wrześniu 1984 roku zwrócił się on nawet do WSW o poddanie stałej obserwacji Piotrowskiego.

di98d3z

Kisielewski twierdzi, że po porwaniu wszystko układało się tak, aby uprowadzenie księdza nie tylko nie zostało zatajone, ale aby jak najszybciej nabrało szerokiego rozgłosu. Dodajmy, że porwanie nastąpiło 19 października, zaś 26 i 27 października miały się odbyć obrady XVII Plenum, instancji władnej, by przeprowadzić zmiany w składzie BP i Sekretariatu KC. Według autora, tylko dwie strony były zainteresowane wspomnianym rozgłosem – Rosjanie i „beton” PZPR. Wychodząc z zasady rozpropagowanej przez Luciusa Cassiusa Longinusa, „cui bono ferit?”, Kisielewski nie ma żadnych wątpliwości, kto za porwaniem stał. Warto wspomnieć tutaj słowa Edwarda Wende, który podkreślał, że zabójcy nie pozostali bezkarni tylko dlatego, że uciekł Waldemar Chrostowski. Inaczej Popiełuszko (i – zapewne – Chrostowski) byłby kolejną ofiarą „nieznanych sprawców” – jak np. Stanisław Pyjas. Tę kwestię również autor zdaje się pomijać, a przecież ofiarami owych „nieznanych” sprawców padli w 1989 roku księża, o których zresztą Kisielewski
wspomina. Jeżeli jednak śmierć ks. Niedzielaka i ks. Suchowolca miały być próbą odwrócenia wydarzeń politycznych i spowodowania społecznego wybuchu, to wydaje się, że, gdyby ta teoria była prawdziwa, i tu powinien znaleźć się jakiś cudem ocalony „Chrostowski”, dzięki któremu jednoznacznie można było wskazać sprawców i ukierunkować ów wybuch.

Autor neguje również ustalenia procesu toruńskiego uznając je za kłamliwe. Kategorycznie twierdzi, że prokurator Witkowski dotarł do świadków i dokumentów, które obaliły wersję oficjalną oraz udowodniły fasadowość toruńskiego procesu. Przyznam, że ryzykowne to stwierdzenie, zwłaszcza jak na publikację, która pewnie aspiruje do przymiotnika „historyczna”. Zresztą Kisielewski zarzuca wręcz Witkowskiemu, że wprawdzie nie odrzucił a priori śladu sowieckiego, jednak nie miał dowodów na jego uwiarygodnienie.

W książce znajdziemy niektóre dokumenty ze śledztwa, opublikowane już jednak w 2014 roku – znów zatem, nie jest to nic nowego. Szczególnie ciekawe wydają się zeznania Piotrowskiego z końca października, w których oprawca wyraźnie sugerował, że ks. Popiełuszko został przekazany innej grupie. Później dopiero nastąpiło „czyszczenie” zeznań w kierunku tego, co obecnie jest wersją oficjalną. Kisielewski wysuwa z tego bardzo mocne i kategoryczne wnioski. Dla niego sugestie, że była to po prostu próba umniejszenia udziału w zbrodni, są błędnymi, niewłaściwymi.

Karkołomną również jest próba dowiedzenia, że skoro ks. Popiełuszko palił „Playersy”, a obok ciała znaleziono „Chesterfieldy”, to może to być potwierdzenie moskiewskiego śladu – esbeków wszak stać tylko na „Klubowe”...

di98d3z

Kisielewski jest przy tym pewien, że zwłoki księdza odnaleziono 26 października, wydobyto i zatopiono ponownie, prawdopodobnie poddawszy je oględzinom we Włocławku. Co ciekawe, o wszystkim miał wiedzieć Kościół. To znów nie jest żadna nowa hipoteza, już dawno wszak o niej wspominano. Autor zarzuca ponadto badaczom, że najchętniej i najłatwiej formułują oskarżenia wobec podejrzanych, którzy są pod ręką. Obawiam się jednak, że autor „Zabić księdza” czyni całkiem podobnie, tylko sięgając trochę dalej, na wschód. Czy słusznie – nie wiem, obawiam się jednak, że w pracy reklamowanej jako „książka odsłaniająca niewygodną prawdę na temat śmierci ks. Jerzego Popiełuszki i jej prawdziwych sprawców!” nie znajdziemy niczego więcej, prócz kompilacji zgranych już przez lata hipotez.

di98d3z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
di98d3z