Pisarze i historycy od stuleci poszukują w Europie miejsca, w którym Wschód styka się z Zachodem. Morze Adriatyckie mogłoby być takim miejscem, ale Uwe Rada w swojej książce dowodzi, że od zarania dziejów nad Adriatykiem Wschód i Zachód odwracają się od siebie plecami.
Niemiecki publicysta, wcześniej tropiący granice Wschodu i Zachodu nad brzegami rzek, autor książek o Odrze i Niemnie, tym razem zabiera czytelników w podróż wokół Adriatyku, najpierw wybrzeżem włoskim, dalej przez cieśninę Otranto do Albanii i na północ, ku Wenecji, która, jak mogłoby się wydawać, będzie perłą spinająca opowieść.
Początek zdaje się zapowiadać reportaż o powrocie do miejsc zapamiętanych z dzieciństwa, do wakacyjnego raju. Byłoby to nawet trochę przerażające, zważywszy fotograficzną pamięć narratora i obfitość detali, zapamiętanych przez kilkulatka. Tak się jednak nie dzieje. Podróżując w przestrzeni, wyruszamy jednocześnie w przeszłość, nieraz bardzo odległą. Wyprawa rozpocznie się – a jakże! w miasteczku Adria, od którego morze wzięło nazwę, choć dziś, po blisko dwóch tysiącleciach, piaski niesione nurtem Padu oddaliły to miasto od brzegu morskiego o przeszło dwadzieścia kilometrów. Rzeki i morza są zatem wielkimi klepsydrami świata.
Uwe Rada niejednokrotnie przywołuje Fernanda Braudela, najsławniejszego bodaj popularyzatora dziejów Morza Śródziemnego, ale jest oczywiste, że prawdziwy mistrz autora „Adriatyku” to Claudio Magris. Będzie więc przede wszystkim o historii, o literaturze, trochę też o globtroterach z dawnych epok. Mijane miasta fascynują swymi burzliwymi dziejami, za to dziś, przynajmniej w oczach narratora, są do siebie nużąco podobne: w górze zamek, wiodąca w dół, ku morzu, plątanina wąskich uliczek, kilka hoteli w różnych stadiach rozpadu albo renowacji, kilka kawiarni w wiedeńskim stylu, promenada – gotowa albo w budowie, leżaki, trochę piasku – i już. Autor ufa bardziej świadectwu swoich oczu, niż uszu (a najbardziej – pisanym źródłom), niestety więc współcześni mieszkańcy są w książce prawie nieobecni. Wybaczylibyśmy to Claudiowi Magrisowi, ale skoro Uwe Rada raczył nas na początku turystycznymi anegdotkami z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych…
Za to o historii dostaniemy całe morze opowieści. O orientalnych zamkach Fryderyka II Hohenstaufa, bizantyjskich mozaikach i albańskiej społeczności zachowującej od pięciuset lat odrębność i tradycję na włoskim wybrzeżu, o albańskich piratach i bunkrach Envera Hodży, o kurortach odwiedzanych przez cesarzy, o Piłsudskim, przepraszającym w Abacji żonę za pannę Aleksandrę – a nade wszystko, o wciąż nieuchwytnej, wciąż przesuwającej się granicy między mitycznym, mentalnym Zachodem i Wschodem: był czas, nie tak odległy, gdy Włochy od Imperium Osmańskiego dzieliło zaledwie siedemdziesiąt kilometrów, gdy Habsburgowie panowali w Wenecji, a w Trieście – Anglicy i Amerykanie.
Pełno tutaj murów obronnych, kamiennych schodów, starych posągów i opowieści o przeszłości. Echa trzech wojen – obu światowych i najnowszej – bałkańskiej są w tej książce prawie niesłyszalne. To jest spokojne morze. Stolice leżą za górami.