Uczciwie przyznam, że moja przygoda z debiutancką powieścią Felixa Gilmana miała wyjątkowo trudny początek. Po przeczytaniu pierwszych pięćdziesięciu stron porzuciłam lekturę na dość długo. Sprawiająca wrażenie demonstracyjnej poetyckość języka opisów wywołała skojarzenia z Cortazarem i innymi reprezentantami realizmu magicznego, za twórczością których – przy należnym szacunku dla warsztatowego mistrzostwa – nie przepadam, łagodnie rzecz ujmując. Postanowiłam jednak dać powieści drugą szansę, kiedy już mogłam czytać ją na spokojnie, bez pośpiechu i z należnym skupieniem. Miałam przeczucie, że to coś więcej niż kolejna realizacja starego jak świat archetypu: chłopiec, poszukujący zaginionego boga, nieoczekiwanie odkrywa samego siebie – dojrzalszego, bardziej świadomego. Przeczucie oparte właśnie na stylu, który, po pierwszym negatywnym wrażeniu, urzekł mnie całkowicie. Opisy Ararat, bezkresnego, nieustannie zmieniającego się miasta, siedziby niezliczonych bóstw, to nie tylko świadectwo niezwykłej wyobraźni,
ale także rzadko spotykanej kompetencji językowej (na pochwałę zasługuje znakomity przekład Roberta Walisia, praca z takim tekstem musiała być nielichym wyzwaniem). Do tego wszystkiego autor dokłada interesującą, przemyślaną (choć, jeśli pominąć scenografię, w której się rozgrywa, nieszczególnie oryginalną) fabułę, rozpisaną na trójkę bohaterów, z których na plan pierwszy wysuwają się dwaj młodzi mężczyźni. Arjun, członek Chóru z odległego miasteczka Gad, przybywa do Ararat w poszukiwaniu Głosu – boga, który z niewyjaśnionych powodów nagle porzucił swoich wyznawców, oddających mu cześć poprzez naśladowanie jego brzmienia. Sens istnienia wspólnoty staje zatem pod znakiem zapytania, podobnie jak sens życia Arjuna, dla którego obecność Głosu była wszystkim. W dniu przybycia do miasta chłopak jest świadkiem wydarzenia, mającego kluczowy wpływ na losy pozostałych protagonistów – powrotu Ptaka, dawno niewidzianego powietrznego bóstwa. Tę okoliczność szesnastoletni Jack wykorzystuje do ucieczki z domu
poprawczego o zaostrzonym rygorze – podobny wyczyn nie udał się jeszcze nikomu. Ale wyzwalający kontakt z bóstwem ma bardziej długofalowe skutki – niebawem Jack odkrywa, że przejął część jego mocy i postanawia wykorzystać dar do uwalniania podobnych sobie nieszczęśników z więzień i poprawczaków w całym mieście. W krótkim czasie staje się kimś w rodzaju ludowego bohatera i zarazem dostrzega, że brak mu niezbędnych cech przywódcy, a jego walka, choć piękna i toczona z oddaniem, skazana jest na szybkie zakończenie.
W dniu powrotu Ptaka bezpowrotnie zmienia się również życie kapitana Arlandesa, służącego hrabinie Ilonie (wraz z gerentem i przewodniczącym Cimentim należy ona do najpotężniejszych polityków, których wpływy krzyżują się na opisywanym w powieści obszarze miasta) – w jednej chwili traci on swoją młodą żonę, Lucię i zyskuje dowództwo nad prawdziwym cudem techniki – okrętem bojowym napędzanym uwięzioną mocą Ptaka, tytułowym Gromowładnym. Kapitan szybko i boleśnie dowiaduje się, że nieoczekiwany awans nie wyrówna mu osobistej straty. Opisy jego wewnętrznej walki, którą żałoba toczy z lojalnością wobec zwierzchniczki, stanowią szczególnie przejmujące, choć stosunkowo najkrótsze (w porównaniu do partii poświęconych Jackowi i Arjunowi) fragmenty powieści. Dodatkowo ten wątek ma niebanalne zakończenie.
Wątki płynnie się przeplatają, a w końcu łączą, niezbyt długie rozdziały są też wewnętrznie podzielone na jeszcze mniejsze fragmenty, co usprawnia lekturę. Kto jednak spodziewa się powieści dynamicznej, czysto rozrywkowej, typowego fantasy z questem, ten powinien poszukać innego tytułu. Akcja Gromowładnego toczy się niespiesznie, to nie powieść do bezrefleksyjnego pochłonięcia i jeszcze szybszego zapomnienia, ale do powolnego delektowania się. Tu najważniejszym elementem jest mistrzowsko kreowany nastrój. Dopiero w końcówce następuje gwałtowne przyspieszenie, mające na celu, jak się domyślam, poodmykanie wątków w ramach jednego tomu. Dodatkową zaletą tego zaskakującego debiutu jest bowiem niewątpliwie fakt, że stanowi on zamkniętą historię. W dobie cykli, popularnych ze względów finansowych, to niezwykłe i godne podkreślenia. Podczas lektury nie opuszczało mnie przeświadczenie, że Gromowładny powinien był ukazać się w serii Uczta Wyobraźni, bo doskonale się do niej kwalifikuje, będąc przykładem
fantastyki ambitnej. Mam nadzieję, że nawet bez tego zachęcającego wyróżnika nie umknie uwadze czytelników w zalewie masowo wydawanej fantastycznej sztampy. Zdecydowanie zasługuje na dostrzeżenie.