Trwa ładowanie...
recenzja
11-03-2014 15:32

Momo potrzebna od zaraz

Momo potrzebna od zarazŹródło: Inne
d1nz1nf
d1nz1nf

W Gdańsku, w dzielnicy Przymorze, stoi ogromny blok, pięknie zwany Falowcem. Ma prawie kilometr długości, 32 metry tego bloku pną się w górę, a w jego klatkach mieszka coś koło 6 tysięcy mieszkańców. Taka ilość ludzi to średniej wielkości miasteczko. Taka ilość ludzi na pewno nie zna się z imienia. Gdyby obserwować ich z lotu ptaka, byliby pewnie podobni do roju pszczół. Bezimienni, bez różnic, bez tożsamości. Patrzę na Falowiec i myślę, że „oszczędzono sobie trudu budowania domów w taki sposób, żeby pasowały do ludzi, którzy mieli w nich mieszkać, wtedy bowiem każdy dom musiałby być inny. O wiele tańsze było, a przede wszystkim pozwalało oszczędzać czas, budowanie na jedną modłę”. Kiedyś budowano zupełnie inne domy – każdy był odrębny, jego budowa zabierała dużo czasu, ale w zamian oddawała piękno i poczucie dobrze wykonanej pracy. Gdańskie Stare Miasto czaruje niesamowitymi budynkami, rzeźbami, ornamentami, kolorami, formami, nad którymi miesiącami pracowali architekci i budowniczowie.

Tak samo było w wielkim mieście, w którym mieszka Momo. Kiedyś każdy budynek miał duszę, bo tworzyło się go z miłością w miejsce pośpiechu. Najpiękniejszy był pewnie amfiteatr, który teraz kruszeje i marnieje. To w jego ruinach pewnego dnia pojawiła się dziewczynka w ogromnej męskiej marynarce z podwiniętymi rękawami, w spódnicy pozszywanej z wielu kolorowych łatek i boso, bo przecież najlepiej dotykać ziemi, gdy się chodzi. Nie wiedziała, ile ma lat – mówiła, że sto, ale może dlatego, że nie umiała liczyć. Nie umiała też czytać i pisać, nie miała nic na własność, ale jej siłą było to, że była niezwykła.

Powiedzenie, że ktoś jest niezwykły, jest w gruncie rzeczy banalne. Ale Momo wchodzi w to słowo jak we własną skórę – jest dla niej szyte, dla niej wymyślone.

Momo umiała słuchać.

d1nz1nf

Wydaje się to nie być niczym wielkim, ale w rzeczywistości niewiele osób to potrafi. A to się gdzieś spieszą, a to komentują, a to przerywają swoją własną historią. A Momo po prostu siedziała i była jednym wielkim uchem. Dlatego wkrótce amfiteatr stał się jej domem, a mieszkańcy miasta jej sąsiadami i przyjaciółmi. Była takim miejscowym psychologiem, do którego można było przyjść z każdym problemem. A to dlatego, że Momo zawsze miała czas. Przy niej rozwiązywały się problemy dotąd zasupłane, godzili się zwaśnieni przyjaciele, można było odpocząć po całym dniu pracy, a dzieci wymyślały najwspanialsze zabawy i nie potrzebowały do tego drogich zabawek, ani baterii do tych zabawek – najważniejsze było, by poruszyć wyobraźnię, obudzić ją z uśpienia, wprawić w wir i poddać się temu, co stworzy.

Ale pewnego dnia przyjaciele przestali przychodzić do Momo – najpierw jeden, drugi, trzeci, a potem nagle została całkiem sama. I dowiaduje się, że to z powodu szarych panów w garniturach, palących cygara, panów, którzy wywołują dreszcze i gęsią skórkę z zimna, gdy zbliżają się do człowieka, panów, którzy należą do Kasy Oszczędności Czasu i namówili już wszystkich mieszkańców miasta do jego złożenia w ich ręce. W zamian mają go pomnażać tak bardzo, że kiedyś, w odległej przyszłości zwróci się z nawiązką. Teraz jednak ludzie muszą przestać tracić cenne sekundy, muszą oszczędzać – nie rozmawiać już z przyjaciółmi, oddać komuś ulubionego kanarka na którego karmienie tracili jakieś 15 minut dziennie, nie czytać, nie oglądać filmów, nie marzyć. Muszą się przestawić na nową rzeczywistość – zmaksymalizować zyski, zminimalizować straty – wszystko po to, by mnożyć sekundy swojego życia. Tylko że to życie zaczyna być machinalne i nikt już się nie uśmiecha, bo nie ma na to czasu. Jedynie Momo czuje chłód od szarych
panów i jako jedyna pamięta ich wizyty, które wszystkim innym zostały wymazane z głów. Jedynie Momo nie daje się omamić gadającej lalce bez wyobraźni, którą chcą jej podarować i jedynie Momo jest szansą dla świata, że sekundy znów napęcznieją znaczeniem i wypełnią się prawdziwym czasem.

To książka o tym, czym tak naprawdę jest czas, że powiedzenie „nie znalazłem czasu” to przerażający zlepek słów, który sugeruje, że ludzki czas ucieka i chowa się, a człowiek nie jest w stanie nic zrobić, by go przywołać i z powrotem sobie przywłaszczyć. To książka o tym, jak wygląda dzisiejszy świat – choć napisana ponad 40 lat temu, mówi o roku 2014, gdy rodzic nie ma czasu dla swojego dziecka, bo musi zarabiać pieniądze, żeby kupić mu drogą lalkę, którą to dziecko nie będzie potrafiło się bawić, bo nie będzie nauczone miłości; mówi o roku 2014, gdy najważniejszy jest zysk, gdy w ulubionej knajpce nie można siedzieć dłużej niż trzy łyki herbaty, bo to nie wypada, bo stolik musi być wciąż w ruchu, wirować wymianą pieniężną; o roku 2014, gdy czas to pieniądz, przedmiot, a nie wielkość fizyczna i budzący podziw artefakt.

Ale to nade wszystko książka o tym, że czasem trzeba się zatrzymać, mimo że będzie się potrącanym przez biegnących ludzi i muskanym przez jadące samochody, że trzeba po prostu stanąć i zastanowić się, kiedy ostatnio odbijało się piłkę, kiedy ostatnio zjadło się owsiankę na śniadanie, kiedy ostatnio rozmawiało się ze swoim dzieckiem tak zwyczajnie, o niczym.

d1nz1nf

Po mojej chwili zadumy w cieniu Falowca ze smutkiem opuszczam głowę i biegnę dalej, spóźniona już, bo świat pędzi tak szybko, że nie jestem w stanie za nim nadążyć. W pamięci szukam spotkania z jakimś szarym mężczyzną, któremu oddałam dobrowolnie swój czas. A w sercu szukam obrazu dziewczynki w za dużej kurtce, która ten czas pochwyci i odda mi nie po to, żebym miała go więcej, ale po to, żebym miała go lepiej.

d1nz1nf
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1nz1nf