Trwa ładowanie...
recenzja
24-03-2011 09:06

Mój kochany pamiętniku…

Mój kochany pamiętniku…Źródło: Inne
d1gmyhs
d1gmyhs

Dobry tytuł to połowa sukcesu. Tu się udało, i z tytułem i z okładką. Książka zapowiadała się na coś, co lubię. Kawałek prozy oparty na autentycznych doświadczeniach, napisany dowcipnie i z lekkim dystansem. Nie zwróciłam uwagi na jedno – wydanie tej książki jest przedsięwzięciem prywatnym, jak to się dawniej mawiało: „nakładem własnym Autora”. Czyli – wszyscy, którzy nie są rodziną i bliskimi znajomymi, czytają na własne ryzyko.

Tym, których interesuje, dlaczego bohater porzucił spedycję i wstąpił do Policji („Policja” w tekście zawsze wielką literą, za to „Gomółka” przez „ó” z kreską, choć nie chodzi tu o renesansowego kompozytora) odpowiem cytatem: „Nie kłamał. Zawsze fascynowała go ta praca. Chciał pomagać tym, którzy doświadczyli różnego rodzaju nieszczęść i jedyną satysfakcją mogła być dla nich pewność ukarania sprawców. Oglądał tyle programów o sprawcach napadów, gwałtów, morderstw, którym ich czyny uchodzą bezkarnie; o ludziach tracących dorobek całego życia i ich prześladowcach, którzy się z nich śmiali. Może było to trochę dziecinne, idealistyczne podejście do rzeczywistości, ale właśnie to chciał robić”. To jest cytat serio. Cała książka jest niezmiernie serio, za wyjątkiem paru anegdot, z których należy się śmiać, bo kiedy bohater komuś je opowiada, to ten „płacze ze śmiechu”. Mnie nie drgnął ani jeden mięsień. Gruczoł łzowy też nie.

Szczecińskie Pogodno, nie jest, na szczęście dla jego mieszkańców, choć może na nieszczęście dla akcji książki, matecznikiem zbrodni i występku. Morderstwa i odzieranie z dorobku życia to tematy dla ludzi z komendy miejskiej, więc czytelnikowi dostanie się parę historyjek o drobnych złodziejaszkach, agencjach towarzyskich i złodziejach samochodów – w sam raz na parostronicowe felietony do branżowego pisma, a wszystko to utopione w bardzo rozwlekłej, bardzo nudnej, bardzo nieporadnie napisanej biografii, przypominającej zbiór listów do kochanej cioci z Grójca. Czytelnikowi nic nie zostanie oszczędzone – ani lista miejsc, w których edukował się główny bohater, od przedszkola poczynając, ani pierwsza randka, ani zagadka, czy w chwili ślubu narzeczona była w ciąży, czy nie, i dlaczego, chronologia dorabiania się kolejnych kolorowych telewizorów i pojazdów mechanicznych, opis tygodniowych wakacji z dziećmi, namiotu, kanapek z serem oraz trzech zamków, solennie omówionych w formie informacji turystycznej. Mamy
tam jeszcze soboty przy grillu, informacje, po co bohater udał się do miasta (po środek przeciw mrówkom), oraz jedną scenę erotyczną. Małżeńską. Cała ta biograficzna wata nie prowadzi akcji w żadnym określonym kierunku, a kilka niepowiązanych z sobą anegdot policyjnych też mogło być lepiej dobranych. Na przykład historia o czternastoletniej nimfomance molestującej pierwszego naiwnego z popegeerowskiej wioski wzbudziła we mnie głęboki niesmak, choć pewnie jest to „urban legend”, krążąca po wszystkich komisariatach.

Reasumując – choć głównego bohatera raz nawet przytrzymuje aż dwóch ludzi, żeby nie rzucił się na gwałciciela nieletniej jak Hannibal Lecter, to i tak, biorąc pod uwagę sposób opowiadania, Rysio z Klanu to przy nim Rambo.

d1gmyhs
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1gmyhs