Przeżywałem kiedyś fascynację thrillerami medycznymi, wypatrując w księgarniach każdej nowej książki sygnowanej nazwiskiem Robina Cooka, Michaela Palmera, czy, trochę później, Petera Clementa. Moje zainteresowanie nie wynikało z faktu, że były one thrillerami, a przede wszystkim brało się z obecności przymiotnika „medyczny” w nazwie tego literackiego gatunku. O ile dość szybko nudziły mi się powtarzalne perypetie młodych lekarek/stażystek/pielęgniarek/…, wpadających na trop afer, przy których bladły nawet wyczyny naszych „łowców skór”, tak ciekawiły mnie przede wszystkim opisywane przez autorów przypadki medyczne, o wiele bardziej zajmujące, niźli dzieje wspomnianych niewiast. Głód medycznych lektur zaspokajałem również aplikując sobie dzieła odległe od schematu Dzielna, Młoda Lekarka – od twórczości Noah Gordon po Jurgena Thorwalda, jednak, pomny porzekadła jakoby apetyt rósł w miarę jedzenia (co w przypadku kulinariów zupełnie się nie sprawdza, ale jeśli chodzi o literaturę, to i owszem), mój wzrok
stale kierował się ku półkom, uginającym się pod ciężarem rozlicznych pozycji. Kiedy na jednej z okładek ujrzałem groźne oczy chirurga – profesję odgadłem na podstawie chirurgicznej maseczki i czepka, również tam uwiecznionych – wiedziałem, że nie mogę przejść obojętnie obok książki zatytułowanej „Komplikacje. Zapiski chirurga o niedoskonałej nauce”.
Autor, Atul Gawande, pracuje na stanowisku chirurga ogólnego i endokrynologa w bostońskim Brigham and Women's Hospital i Dana Farber Cancer Institute, pełni również m.in. funkcję zastępcy dyrektora Centrum Chirurgii i Zdrowia Publicznego. Kiedy nie pochyla się nad chirurgicznym stołem lub wicedyrektorskim biurkiem, wykłada na Harvardzie oraz publikuje w „New Yorkerze” i „Slate”. Na szczęście znajduje on również czas na pisanie książek – Komplikacje są jego debiutem, zaś w 2007 roku ukazała się druga praca, zatytułowana Better: A Surgeon's Notes on Performance. Ta pierwsza spotkała się z tak dużym uznaniem, że znalazła się w finale National Book Award, natomiast autor za swoje dokonania został wyróżniony bardzo prestiżowym Stypendium MacArthura. Zasiadając do pisania Komplikacji, Gawande pragnął przyjrzeć się swojej pracy i towarzyszącym jej sukcesom, porażkom, wątpliwościom i pomyłkom. Opisując wydarzenia, których był świadkiem podczas ośmioletniego okresu rezydentury przed uzyskaniem
specjalizacji, ukazał zderzenie prostoty nauki z zawiłościami ludzkich losów i dysonans pomiędzy teorią - bardziej lub mniej klarownie wyłożoną w podręcznikach -a praktyką, czasem zupełnie nieprzystającą do akademickich przypadków. Książka ta podzielona jest na trzy części, nierozerwalnie spojone tematyką lekarskiej niedoskonałości, niewiedzy oraz niewiadomej, z którą stale zmagają się medycy.
W pierwszej części autor porusza problem teorii zawodu lekarza, kwestie proceduralne i systemowe. Ze swadą opisuje kongres, który rychło z imprezy naukowej przeistoczył się w imprezę czysto handlową, jarmark, w którym prym wiodą przedstawiciele handlowi, zaś istotne jest nie to, co dzieje się na świecących pustkami salach konferencyjnych, ale to, co ma miejsce w zaludnionych kuluarach i korytarzach. O zjawisku tym, dość popularnym również w naszym kraju (niestety, na tym podobieństwa się w zasadzie kończą), celnie pisał przytaczany w Komplikacjach antropolog, Lawrence Cohen twierdzący, iż konferencje i kongresy są imprezami, podczas których debaty akademickie pozostają w cieniu polityki zawodowej, rytualnego ustanowienia granic danej dyscypliny, liminalności seksualnej, turystyki i handlu. Nazywając lekarzy „garstką zdrowych, którzy żyją wśród chorych”, Gawande opowiada w tej części historię o wypaleniu zawodowym, której bohaterem jest Hank Goodman, świetny chirurg ortopeda, który zaczął popełniać błędy –
zanim go powstrzymano, minęły lata. Opowieść ta jest przyczynkiem do bardzo istotnych refleksji na temat „resocjalizacji” pragnących wrócić do zawodu lekarzy winnych olbrzymich zaniedbań.
W części drugiej autor rozwodzi się m.in. nad przesądami – piątkiem trzynastego oraz tymi związanymi z fazami Księżyca – moim zdaniem rozdział traktujący o tej tematyce nie przystaje do całości i jest odrobinę niepotrzebny. Przeczytamy tu również o istocie, naturze i tajemnicy dolegliwości, wobec których lekarze są bezsilni. Świetnie, bardzo przystępnie Gawande opisuje mechanizm bólu oraz przybliża teorię neuromodułów.
Część trzecia zawiera między innymi refleksję nad niechęcią do wykonywania autopsji oraz bardzo interesujący fragment o Zespole Nagłego Zgonu Niemowląt i przemocy wobec dzieci. Gawande zawarł w niej również swoje rozterki na temat sztuki rozmowy z pacjentami, nie mniej istotnej, niż arkana operowania skalpelem, a także o autonomii pacjenta i jego prawu do decydowania o własnym zdrowiu. Tę część wieńczy wyborna historia o dziewczynie, która przyszła do szpitala z zaczerwienioną nogą - finału tej opowieści nie powstydziliby się nawet scenarzyści „Doktora House’a”.
Szczególną uwagę zwraca nie tylko dystans autora do własnego zawodu, ale i, przede wszystkim, olbrzymia pokora. Doskonale sobie zdaje on sprawę z tego, że wiedza absolutna, granica poznania, jest nieskończenie daleko, przeto bardzo wiele zależy od łutu szczęścia. Jedną z konstatacji autora jest ta, że medycyna to nieuporządkowana, chaotyczna, bardzo niedoskonała, wciąż pełna niewiadomych dziedzina, w której gigantyczną rolę odgrywa zarówno czynnik ludzki, jak i przypadek, intuicja oraz ślepy traf. Na każdej praktycznie stronie widać ogrom odpowiedzialności, jaki nierozerwalnie związany jest z zawodem lekarza. Właściwy trening odbywa się nie na fantomach czy zwierzętach, ale na pacjencie, który w ręce rezydenta czy stażysty powierza swoje życie. W fachu tym kluczem do dążenia do doskonałości jest powtarzalność, rutyna i ciągły pościg za postępem. Niestety, ten ostatni z góry skazany jest na porażkę, bowiem kiedy lekarze stają się naprawdę dobrzy w tym, co robią, nagle okazuje się, że metody, które
stosują, okazują się przestarzałe i wszystko trzeba zaczynać od początku. Gawande, zastanawiając się, czy, i w jakim stopniu, komputery będą podejmować decyzje diagnostyczne, pochyla się nad problematyką błędów lekarskich, kiedy nie ma czasu na znane z popularnego serialu pełne docinków zebrania i wypisywanie na tablicy kolejnych chorób (po czym dojście do wniosku, że to jednak nie toczeń) - a nuż się uda trafić. Na sali operacyjnej pomiędzy życiem a śmiercią są nierzadko zaledwie 4 minuty, podczas których nie wolno pozwolić sobie na najdrobniejszy błąd.
Ujęło mnie w Kompikacjach to, że autor znalazł doskonały balans pomiędzy opisywaniem kolejnych przypadków medycznych a aspektem psychologicznym, etycznym i socjologicznym. Pola te znakomicie w jego książce się przenikają się, dzięki czemu unika się monotonii czy powtarzania tych samych schematów. Co więcej, Gawande ma, jakże nieczęsty, dar takiego zainteresowania swoimi przemyśleniami, że od jego książki trudno się oderwać, toteż jestem przekonany, że niejeden czytelnik odczuje podczas lektury Komplikacji syndrom „jeszcze tylko jeden akapit i już kończę”. U mnie w każdym razie trwał on, dopóki nie ujrzałem ostatniej strony. Bez większego wahania polecam tę książkę prawie wszystkim, jedyny wyjątek upatrując w tych, którzy mają już umówiony termin, kiedy znajdą się po tej ostrzejszej stronie skalpela. Lepiej będzie, jeśli sięgną po dzieło Gawande, kiedy już się na dobre wybudzą, wszak stresów i tak mają aż nadto.
Bertrand Gosset napisał kiedyś, że historia chirurgii rozpoczyna się w 1846 roku odkryciem narkozy, zaś wszystko, co było przedtem, jest tylko nocą niewiedzy, cierpienia i bezowocnego macania w ciemności. Po lekturze Komplikacji jestem pewien jednego – jeśli myślał, że od tego czasu skończyły się rzeczone niewiedza, cierpienie i bezowocne macanie w ciemności, to był on bardzo niepoprawnym optymistą.