"Mister Miracle" – recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
"Vision" mocno mnie rozczarował, więc po "Mister Miracle" nic sobie nie obiecywałem. Zwłaszcza, że to kolejny komiks Toma Kinga okrzyknięty arcydziełem. Zaskoczenie było tym większe. Nie mówiąc o wzruszeniu.
Niezbędny kontekst. Tytułowego bohatera stworzył w latach 70. legendarny Jack Kirby w ramach "Czwartego świata". To cykl poświęcony zmaganiom Nowych Bogów, mieszkańców zwaśnionych planet: Nowej Genezy rządzonej przez Wszechojca i Akopolips pod jarzmem Darkseida – zła wcielonego, kosmicznego Hitler, nazwijcie go, jak chcecie.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Mister Miracle (w cywilu Scott Free), syn Darkseida wychowany na Nowej Genezie (spokojnie, wstęp wszystko klaruje), zakochuje się ze wzajemnością w wojowniczej Big Bardzie. Para ucieka na Ziemię, aby w Los Angeles wieść życie śmiertelników. Ale przeszłość, rodzina i "sprawy zawodowe" nie dają o sobie zapomnieć.
W "Mister Miracle" King obiera ten sam kurs, co w "Vision". Bierze drugoligowca (tym razem z DC) i w oparciu o jego uniwersum tworzy niestandardową, jak na trykociarza, historię. Jasne, są tu "majtki na spodnie" i cały ten kram. Ale to tylko punkt zaczepienia, pretekst do opowiedzenia czegoś znacznie bardziej głębszego i złożonego.
Z tym, że przy "Mister Miracle" seria o rodzinie syntezoidów z przedmieść wygląda jak licha wprawka. Ba, trudno uwierzyć, że napisał ją ten sam facet. Jakkolwiek pretensjonalnie to zabrzmi, King uchwycił tu bowiem życie w jego czystej postaci. Trywialne rozmowy, sceny na porodówce (kapitalne), wybieranie imienia dla dziecka, wspólne posiłki, kłótnie, pieszczoty.
Autor zaprasza nas do świata tak niebywale realnego, tak namacalnego, że śledząc codzienne zmagania Scotta i Bardy, będziecie rumienić się niczym sterczący pod oknem podglądacz. Przyznacie, że w komiksie tego typu to raczej niespotykane.
Ale "Mister Miracle" to nie tylko ujmująca, kipiąca od emocji rzecz o rodzinie, ojcostwie, związkach i miłości, tak z wielką czułością tu odmalowanej. To także opowieść o szukaniu tożsamości, o pamięci i dziecięcej traumie. A w końcu o desperackiej walce o własne ja.
Warto podkreślić, że scenariusz "Mister Miracle" wymyka się prostej interpretacji - co zresztą widać po toczonych w social mediach dyskusjach. Tę wieloznaczność podkreślają kapitalne rysunki Mitcha Geradsa, który konsekwentnie zachowując klasyczny 9-kadrowy podział, pozwala sobie na kilka formalnych eksperymentów.
W posłowiu Kamil Śmiałkowski pisze, że "Mister Miracle" to jeden z tych tytułów skłaniających do refleksji. Że po lekturze czytelnik być może inaczej spojrzy na relacje z bliskimi, przewartościuje pewne sprawy. Zawsze, kiedy czytam coś takiego, robię się sceptyczny. Jednak w tym wypadku nie ma w tym krzty kokieterii. To jeden z tych komiksów. Gorąco zachęcam.