Do żadnego autora nie wracam tak często jak do Tischnera. Zawsze z poczuciem, jakbym wracała do domu. Setki razy otwierałam jego książki, gdy chciałam lepiej zrozumieć siebie i innych. Tym razem sięgnęłam po wydane niedawno „Myślenie według miłości” Tomasza Ponikły, dotyczące trzech ostatnich lat życia filozofa. Lat, w których zmagał się z rakiem krtani.
Momentami czytałam tę książkę ze ściśniętym gardłem. Są w niej wstrząsające opisy walki kapłana z chorobą, wadzenia i godzenia się z nią. Ale przede wszystkim jest próba zrozumienia, dokąd cierpienie może człowieka prowadzić. „Aby duch był mocny, ciało czasem musi słabować. A jak ciało mocne, człowiekowi się wydaje, że duszy nie ma, jest tylko ciało” – zauważał autor „Księdza na manowcach”.
„Myślenie według miłości” uświadamia, że o Bogu mocniej niż językiem teologii, można opowiadać językiem własnych przeżyć. Ale też daje szansę, by zastanowić się nad tym, ilu w pełni zdrowym ludziom życie przecieka przez palce, ilu nie podejmuje walki o nadanie swojej codzienności jakichkolwiek sensów.
Zdaniem Ponikły Tischner miał świadomość, że „jego choroba nie jest i nie może być sprawą prywatną”. Dlatego, gdy przerabiał na tekst doświadczenie, które stało się jego udziałem, robił to po to, by pokazać chorym, że nie są na tej drodze sami. „Do prawdy dochodzi się rozmaitymi drogami. Przyznajmy, że są takie prawdy, do których dochodzi się również poprzez męczeństwo. (...) Nie żyjemy dla siebie i nie umieramy dla siebie. Czy żyjemy, czy umieramy, należymy do Boga (święty Paweł). Dzięki temu odkryciu możemy mieć udział w Boskiej godności cierpienia. Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.
Kiedy do Tischnera napisała list kobieta, mająca do Boga pretensje o bolesne umieranie swojej matki, odpowiedział: „Pyta Pani dlaczego. A może należałoby postawić inne pytanie: komu można powierzyć nasze cierpienie, by przestało nas ranić”.
Do chorującego autora „Etyki solidarności” przychodziły również paszkwile. Ich nadawcy na ogół twierdzili, iż tyle złego w życiu powiedział, że mu Pan Bóg za karę głos odebrał. Nie sposób było zrozumieć wtedy, nie sposób i dziś, skąd w ludziach taka nienawiść.
We wstępie do „Myślenia według miłości” kard. Kazimierz Nycz zauważa, że w czasie choroby Tischner „potwierdził życiem to, o czym pisał wcześniej”. Ponikło analizuje przede wszystkim, co się dzieje na styku myśli i doświadczenia filozofa. Robi to z przekonaniem, że wiarygodne są tylko te deklaracje, które nie stoją w sprzeczności z życiem. Mówisz, że nie należy kraść, nie kradnij. Mówisz, że zdrada jest zła, nie zdradzaj.
Autor „Myślenia według miłości” doświadczenia kapłana zderza nie tylko z przemyśleniami zawartymi w jego publicystyce. Odwołuje się też do wypowiedzi pochodzących m.in. z wywiadów-rzek z księdzem profesorem, które wysoko cenię: „Przekonać Pana Boga” i „Między Panem a Plebanem”. Korzysta również z wybitnej biografii Tischnera autorstwa Wojciecha Bonowicza. Niejednokrotnie o tym myślałam - niewiele postaci ma takie szczęście do utalentowanych dziennikarzy mierzących się z ich dorobkiem.
Tischner dużo czasu poświęcił pracy nad naszą nadzieją. Uważał, że jej kryzys jest jednym z największych problemów współczesnego człowieka (stąd w jego tekstach tyle odwołań do Gabriela Marcela i Paula Ricoeura). Ponikło snuje rozważania nad słowami, które filozof napisał dwadzieścia lat przed swoją chorobą: „Nadzieja zawsze musi być na miarę próby. Im większa próba, tym mocniejsza nadzieja”.
Łapię się na tym, że najchętniej przywołałabym tu kilkadziesiąt zdań Tischnera, nad którymi zastanawia się autor „Myślenia według miłości”. (To, że Bóg przychodzi z wzajemności. Wtedy, kiedy jesteśmy na nią otwarci. Gdy zauważa, że każdy może wybrać sposób bycia „według wdzięczności” lub „według pretensjonalności”. Kiedy wyjaśnia, że wdzięczność to „dawanie świadectwa temu, że człowiek całkowicie bez własnych zasług otrzymał dobro, które go zbudowało”). A to znaczy, że po książkę wydaną przez WAM warto sięgnąć.
Tischner już bez włosów, bez głosu, wychudzony, na wózku inwalidzkim (nazwanym przez niego „tischnermobile”) - w 1999 roku na Wawelu spotyka się z Janem Pawłem II. Obejmują się. Papież napisze potem w liście do filozofa, że stale się z nim spotyka, choć bez słów.
Ponikło zauważa, że właśnie w tym okresie Tischner odkrył, iż dotyk czasem znaczy więcej niż słowo. Opisując rolę bliskich księdza, sposób w jaki towarzyszyli mu na różnych etapach choroby, jak o niego walczyli – zwraca uwagę, że im bliżej śmierci, tym kapłan był bardziej skory do gestów czułości. Miał ponoć powiedzieć, że teraz więcej miejsca w swojej filozofii poświęciłby roli ciała.
„Odpowiedzią na umieranie są trwoga i męstwo, rozpacz i nadzieja, samotność i poszukiwanie komunii z drugim” – pisze Ponikło. Jego „Józef Tischner – myślenie według miłości” to książka o tym, o czym wolimy nie myśleć, o czym myśleć się boimy - o odchodzeniu. Nie byłaby jednak z ducha Tischnerowska, gdyby zostawiała człowieka bez nadziei. A nie zostawia.
Jak spłacać dług za zdania, w których nagle odnajdujemy coś, o czym myślimy pół życia? Po co mierzyć się z pytaniami, na zadanie których wcześniej nie starczało nam wrażliwości? Wydaje mi się, że książka Tomasza Ponikły podsuwa odpowiedzi na te pytania.