Czytelnikom niestroniącym od trudnej, mocnej prozy współczesnej Jan Guillou objawił się jako autor porażającego „Zła”, wielbicielom powieści historycznej jego nazwisko kojarzy się z czteroksięgiem „Krzyżowcy”, a amatorzy thrillerów politycznych mogą znać go z cyklu o Carlu Hamiltonie (z którego kilkunastu części na razie na polski przełożono trzy). Jego nowe przedsięwzięcie, ukończone w tym roku, to trzytomowa saga rodzinna „Złoty wiek”, ukazująca koleje losu trzech utalentowanych technicznie braci na tle dramatycznych wydarzeń z historii Europy (i nie tylko Europy).
Lauritz, Sverre i Oskar startują w życie jako dzieci rybaka. Gdyby nie tragedia, która spotyka ich rodzinę, pewnie dorośliby na tej samej wysepce Osterøy, na której przyszli na świat, a potem wypływali na fiordy z sieciami, tak jak ich ojciec, dziadek i dalsi przodkowie. Ale po nagłej śmierci Lauritza seniora wdowie nie starczy środków na wychowanie trzech chłopców – jedyna rada to wysłać ich do miasta, gdzie wyuczą się jakiegoś zawodu. Mieszkający w Bergen wuj załatwia im pracę w warsztacie powroźniczym. Niedługo jednak trwa radość – malcy zostają wylani z hukiem, wykryto bowiem, że po pracy zabawiali się budowaniem łodzi z materiałów podkradanych ze sterty z odpadkami na sąsiedniej posesji. Kiedy syn właściciela firmy ogląda dowód przestępstwa, doznaje szoku: trójka nieuczonych dzieciaków, z których najstarszy ma dwanaście lat, skonstruowała precyzyjny model zabytkowej łodzi wikingów! Christian jest przekonany, że nie można pozwolić się zmarnować takim talentom; pod jego naciskiem rada organizacji
dobroczynnej postanawia wyasygnować fundusze na gruntowną edukację techniczną małych Lauritzenów, obligując ich następnie do powrotu w rodzinne strony, gdzie ich zadaniem będzie budowa linii kolejowych i mostów. Na początku dwudziestego wieku Lauritz, Sverre i Oscar odbierają inżynierskie dyplomy… ale tylko jeden z nich wraca do Norwegii, zresztą też nie z własnej chęci, bo dręczy go konflikt między poczuciem obowiązku, które każe mu odpracować darowiznę otrzymaną przez niego samego i lekkomyślnych braci, a perspektywą szybkiej kariery pod okiem ewentualnego przyszłego teścia. Dwóch pozostałych poniosło w świat, a przyczyną jest to, czemu najczęściej ludzie podporządkowują – nie zawsze w sposób logiczny – swoje działania, czyli miłość…
W pierwszym tomie sagi dowiadujemy się, co wydarzyło się w życiu Lauritza i Oscara - tylko ich dwóch, bo o Sverrem ma ponoć opowiadać tom drugi - od roku 1901 do zakończenia I wojny światowej. Obaj startują z tego samego punktu, ale jakże różnymi drogami wiedzie ich los! Więc i narracja biegnie dwoma przeplatającymi się ścieżkami, kierując uwagę czytelnika to w stronę zaśnieżonych pustkowi nad fiordami, to ku tropikalnym terenom Niemieckiej Afryki Wschodniej. Tym razem Guillou postawił raczej na barwną opowieść z bogatym tłem historyczno-politycznym, niż na analizę psychologiczną postaci, toteż czytelnicy lubiący, by dużo (choć niekoniecznie szybko) się działo, powinni być zadowoleni; jedni, być może, będą preferować ten wątek, w którym bohater mozolnie podąża ku wyznaczonemu celowi, podporządkowując wszystko planowi zdobycia ukochanej kobiety, innych usatysfakcjonuje raczej tamten drugi, aż kipiący od niezwykłych sytuacji, ze wszystkimi rekwizytami tropikalnej przygody (lwami-ludojadami, kością słoniową,
egzotycznymi obyczajami erotycznymi i równie egzotyczną medycyną) i z proporcjonalnie większą dawką dramatyzmu. Autorowi udało się bardzo zgrabnie powplatać fikcyjnych bohaterów w prawdziwe wydarzenia, do tego stopnia, że czytelnik niezbyt precyzyjnie obeznany z historią pierwszej wojny światowej może potrzebował sięgnąć do źródeł encyklopedycznych, by odkryć, które postacie i firmy/ instytucje istniały w rzeczywistości. Zaletą lub mankamentem, zależnie od punktu widzenia, mogą być pokaźne dawki opisów technicznych - obejmujących np. metodę przebijania tunelu przez zbocze górskie pokryte dwumetrową warstwą śniegu czy też wpływ różnic w budowie łodzi na jej szybkość i zwrotność (osobiście, jako laik w tej dziedzinie, czytałam je z zainteresowaniem i z nadzieją zapamiętania przynajmniej najistotniejszych szczegółów) – i informacji wprowadzających w kontekst historyczno-polityczny danej sytuacji, zwłaszcza od momentu rozpoczęcia wojny.
Jeśli chodzi o styl, można się do niego w paru miejscach przyczepić, wydaje się to jednak bardziej sprawą drobnych potknięć translatorsko-redaktorskich, niż niedoszlifowania tekstu przez samego autora („Niektóre spośród wesz [!] nie podzielały ich zdania co do skuteczności tych sprawdzonych domowych środków”[s.187]; „Postanowił, że zacznie od samych regat. Najbardziej imponującym w Kilonii, co zaraz po przyjeździe niemal wprawiło go w osłupienie, była skala samych regat”[s.285]; „to rozumowanie rozbijało się przy Sverrego” [s.294”]) . Również tylko polskiemu zespołowi można przypisać pewien zabieg mogący zdezorientować czytelnika nieznającego niemieckiego: oto gdzieniegdzie dane personalne narzeczonej Lauritza i jej przyjaciółki podawane są w formie „Ingeborg Freiherrin von Freital” [s.330] i „Christa Freiherrin von Moltke” [s.551], gdzie „Freiherrin” nie jest elementem nazwiska, lecz tytułem. Jeśli zdecydowano się go w tym miejscu nie tłumaczyć – być może dlatego, że takiej formy użył autor w oryginale –
warto byłoby wstawić stosowny przypis, zwracając uwagę na to, że w języku niemieckim (i w większości języków germańskich) końcówka żeńska tytułu miewa tylko jedną postać, niezależnie od statusu rodzinnego nazywanej osoby, tzn. „Freiherrin” będzie oznaczało zarówno baronową (żonę barona), jak i baronównę (córkę barona). Obie wspomniane niewiasty są córkami baronów, zatem dalej w tekście winny pozostać baronównami – tymczasem Christa z uporem nazywana jest „baronową”, choć jako żywo nie poślubiła barona, tylko całkiem nieutytułowanego artystę.
Ale mimo tych defektów powieść czyta się dobrze, i choć może jest mniej dynamiczna, niż saga Folletta, do której przyrównywana jest przez twórcę okładkowej notki, pozostawia równie mocne wrażenie rozmachu i solidnej wiedzy autora oraz pragnienie poznania dalszych losów bohaterów.