W „Minucie ciszy” Siegfrieda Lenza to, co najwa*żniejsze ukryte jest między słowami, chociaż tematyka książki wcale autora do tego nie obliguje. Lenz w dyskretny i nieco staromodny sposób opowiada o zauroczeniu i początkach związku ucznia z nauczycielką. Motyw znany i eksplorowany od dawna, ale urodzony w Ełku pisarz podjął go na nowo. I nie rozczarował.*
Romans podopiecznego z nauczycielką, czy uczennicy z wychowawcą na ogół budzi kontrowersje i w taki sposób literaci zazwyczaj do niego podchodzą. Tak było w przypadku nominowanych do Narody Bookera „Notatek o skandalu” Zoe Heller, „Próbie” Eleanor Catton, „Cenie miłości” Lurlene McDaniel, a na krajowym podwórku chociażby w „Romansie licealnym” Piotra Zaremby czy „Lekcji miłości” Marka Harnego. Lenz zdecydował się pójść inną drogą, dzięki czemu „Minuta ciszy” stała się również przypowieścią o dorastaniu, samotności i wewnętrznym bólu po stracie ukochanej osoby, którym nie można się z nikim podzielić.
Wydana w 2008 roku w Niemczech nowela (bo nazwanie tego dzieła powieścią byłoby jednak lekkim nadużyciem), już dwa tygodnie po premierze znalazła się na drugim miejscu literackich bestsellerów. I chyba nie bezpodstawnie. Zmarły w 2014 roku w Hamburgu twórca należy do najważniejszych i najbardziej poczytnych niemieckich autorów. Pisze o tym, co bliskie nam wszystkim: o miłości, utracie i niespełnieniu, ale nie popada w tani sentymentalizm. Operuje bowiem głównie niedopowiedzeniami i przemilczeniami, licząc na wyobraźnię odbiorców. I nie zawodzi się – o czym świadczy chociażby to, że jego książki rozchodzą się na świecie w milionowych nakładach. Pozostaje nam więc żałować, że ten płodny autor nie jest w Polsce zbyt popularny.
Akcja utworu toczy się w latach 70. XX ubiegłego wieku w małej nadbałtyckiej miejscowości Hirtshafen. Próżno jednak szukać jej na mapie, ponieważ jest wytworem fantazji pisarza. Tam właśnie mieszka 18-letni Christian, syn miejscowego poławiacza kamieni, zafascynowany nauczycielką angielskiego Stellą Petersen.
Głównego bohatera i zarazem narratora poznajemy podczas szkolnego apelu upamiętniającego tragicznie zmarłą anglistkę. Jej śmierć wstrząsnęła co prawda większością mieszkańców miasteczka, ale dla chłopaka była podwójnym ciosem. Utracił on bowiem swoją pierwszą miłość, kobietę, z którą zaplanował już przyszłość, chociaż ona nawet nie była tego świadoma.„Wpatrywałem się w jej twarz, nigdy wcześniej nie doznałem tak przemożnego uczucia straty; przedziwne uczucie, bo przedtem nie uświadamiałem sobie, że mam to, co utraciłem” – przyznaje młodzieniec przyglądając się zdjęciu ukochanej, które po uroczystości kradnie, by ona, Stella, nie była narażona na spojrzenia innych uczniów.
Rozważania nad ceremonią i wygłaszaną mową pożegnalną stają się punktem wyjścia do opowiedzenia tej zwykłej – niezwykłej historii. Dzięki znakomitemu operowaniu niedomówieniami (pierwsze zbliżenie kochanków Lenz wymownie przedstawił jako wolne miejsce na poduszce, które młoda kobieta pozostawiła swojemu uczniowi) i metaforami „Minuta ciszy” nie tylko skłania czytelnika do refleksji, ale pozostawia go w osobliwym rozdarciu.
Autor „Lekcji niemieckiego” i „Muzeum ziemi ojczystej” hołduje zasadzie: im mniej, tym więcej. Może dlatego w tej opowieści dzieje się właściwie niewiele, ale dzięki plastycznemu językowi odbiorca oddycha morską bryzą, czuje pod stopami piasek i podgląda rodzące się uczucie.
Narracja utworu jest co prawda pierwszoosobowa, ale Christian często zwraca się w myślach do Stelli wspominając jakieś wydarzenie. Zabieg ten nie tworzy jednak chaosu, potęguje natomiast refleksyjny charakter noweli.
„To, co jest już przeszłością, wydarzyło się przecież i będzie trwało, będę próbował odnaleźć to, co jest nie do przywrócenia, a ból i nieunikniony lęk będą mi towarzyszyć” – mówi chłopak, i te słowa bardzo dobitnie uświadamiają nam, że „Minutę ciszy” możemy odczytać również (a może przede wszystkim) jako opowieść inicjacyjną.