Pisze internetowe felietony, robi zdjęcia, komentuje rzeczywistość. Teraz postanowił się jeszcze bardziej ujawnić i równocześnie bardziej ukryć. Oddał do druku debiutancki zbiór opowiadań Miłość morderców. Niektóre z nich inspirowane są chyba własnymi podróżami, każde oparte o wiedzę etnologiczną i fascynacje przedmiotem tej wiedzy. Wszystkie jednak dziwnie bezpuentowe, pozostawiające z wątpliwościami. Wszystko dzieje się tu powoli, jest pokazywane z różnych perspektyw, seriami, obudowane opisem szczegółów. Pod tradycyjną, sięgającą po długie rozbudowane frazy prozą trudno szukać komentarza do opisywanej rzeczywistości. Wszystko poszatkowane, ledwie zaznaczone, niedopowiadane. Mnogość szczegółów, mało faktów. Układanka niedająca się poukładać. Układanka, której brakuje elementów, które zaginęły lub które ktoś celowo pochował. Te niedopowiedzenia – należy od razu dodać – są znaczne, drażnią i po lekturze pierwszego opowiadania pozostawiają z wątpliwościami co do konieczności angażowania się w znów nieco
przeciąganą narrację kolejnego. Im jednak dalej (tak od trzeciego opowiadania chyba), tym mniej szczegółów i paradoksalnie więcej czytelniczej wiedzy oraz możliwości odtworzenia opowiedzianych historii.
Egzotyczne nazwiska, imiona, miejsca każą odruchowo wpychać w szpary niedopowiedzianych historii wyjątkowość, niezwykłość, magiczność. Opowiadania te są osadzone w kilku różnych kulturach, światach, czasach. Wyraźnie wynikają z fascynacji, ale są jedynie dotknięciem, zarysowaniem, nie wchodzą w głąb. Zaczynają się i kończą. Różni bohaterowie, różne miejsca. Żołnierz wykonujący po zakończeniu służby „specjalne” zadanie w odległym, choć znanym sobie kraju, umierający aktor bezsilnie próbujący załadować broń w celu przepędzenia chuliganów, czy buntownik i prorok żydowski, pod wpływem śmierci przyjaciela wybierający życie cieśli. Pamięć. Śmierć. Kilka wielowymiarowych ale ledwie zarysowanych historii ludzkich. Piękno i zło. Żukowski chyba świadomie opiera swój świat na opozycjach. Sugeruje to już tytuł pierwszego opowiadania i równocześnie całego zbioru – „Miłość morderców”. Miłość i nienawiść. Bliskość i odległość. Ci, którzy żyją (czy żyli) daleko zmagają się z losem, ze śmiercią, z czasem, z przestrzenią, z
samotnością. Ci, którzy są tu na miejscu (znaczy w Europie), chcą wyjechać, tęsknią i przegrywają z niemożliwością opisu tego odległego. Świat opisywany przez Żukowskiego jest bowiem równocześnie piękny i straszny. Pociąga i nie pozwala się w sobie całkowicie zanurzyć. Bohaterom, narratorowi (tu wracamy do owych niedopowiedzeń) i czytelnikowi. Jedno z opowiadań przynosi historię tragicznego w skutkach zderzeniu pewnej odległej wioski z „obcym”, Innym. Ostatecznie więc ambiwalencja. Szukając wspólnego mianownika dla osobnych i niepowiązanych fabularnie opowiadań znajduje się temat ŚMIERCI i TRAGEDII (podkreślenia celowe), która w taki czy inny sposób pojawia się w tak PIĘKNIE i TRADYCYJNIE opisywanym przez Żukowskiego egzotycznym świecie.
W ostatnim opowiadaniu pt. „Duplikaty” autor, jak się wydaje, tłumaczy przyjętą przez siebie strategię. Każdy z trzech bohaterów tego opowiadania jest elementem składowym podmiotu sprawczego tej prozy. Młody człowiek bezsilnie próbujący uciec poza miasto, oderwać się. Poproszony o napisanie wspomnień o swoim dziadku, co mu się ostatecznie nie udaje, gdyż potrafi jedynie odtworzyć kilka elementów. Ów dziadek, którego również pytano ciągle, „czy tak to właśnie było” i który łączył w sobie tę eksponowaną przez Żukowskiego dwoistość. Przez wielu uważany za zbrodniarza, kandydował do pokojowej Nagrody Nobla. I wreszcie księgowy, który przeżył katastrofę na Cyprze i który przed redaktorem Discovery opowiada dużo, odtwarza smaki, zapachy, dźwięki, najmniejsze detale, ale który o samej tragedii za dużo powiedzieć nie umie. A redaktor (w przypadku opowiadań Żukowskiego – czytelnik) domaga się, chce usłyszeć konkrety. Tych kilka niedopowiedzianych, a przy tym czasem ciągnących się aż nadto opowiadań, daje
równocześnie za mało i za dużo. I wbrew temu, co próbuje o tej książce mówić Paweł Huelle, wydaje mi się, że owo niedopowiadanie nie wynika z niemocy, ale z literackiej strategii nakładanej na rzeczywistość, o której autor wie wiele więcej i o której mógłby wiele więcej powiedzieć. Ot, taki zabieg czy nawet maniera, która w jednym opowiadaniu się nasila, w innym słabnie.
I mógłbym pisać o samotności bohaterów, o ich zmaganiach, próbować wypełniać luki, tworząc własne interpretacje. Przeszkadza mi jednak poczucie, że po przeczytaniu tych opowiadań nie czuję się ani bogatszy ani biedniejszy. Nie mam też potrzeby dopowiadania. Przeskakuję od opowiadania do opowiadania i mam wrażenie, że szybko o tej książce i jej bohaterach zapomnę. Bo to ostatecznie takie wprawki, ćwiczenia w pisaniu. Udane i zakończone powodzeniem, należałoby dodać. Retrospektywna, miejscami polifoniczna narracja, próby prozy historycznej. Pod względem techniki pisarskiej trudno cokolwiek Żukowskiemu zarzucić. Mnie osobiście najbardziej podobało się opowiadanie „Blask”, w którym Żukowski tak umiejętnie prowadzi narrację, że szaleństwo bohaterów napromieniowanych izotopem cezu powinno udzielić się choćby w lekkim stopniu każdemu czytelnikowi tego opowiadania. Mam jednak nieodparte wrażenie, że książka Żukowskiego powstała, bo musiał wreszcie napisać książkę, dopełnić swoją działalność redaktorską,
felietonistyczną i fotograficzną. Może, tak jak w przypadku wspomnianego już bohatera jednego z opowiadań, ktoś sugerował, prosił, nalegał. Taka potrzeba, to chyba jednak jeszcze za mało, by powstało coś dużego i ważnego. Ja po tych przekonujących głównie warsztatowo wprawkach na to „coś dużego” w wykonaniu Żukowskiego poczekam.