Miał to być zapach wyjątkowych perfum, wyszła zwykła woda różana
Pamiętam Zakazane gry. Pamiętam, że nie polubiłam głównej bohaterki. Choć była taka ciekawa, taka inna, taka wrażliwa. Miała piękne imię. Nie pamiętam dokładnie, być może się mylę, ale wydaje mi się, że jej łechtaczka miała mózg. Taki mikro mikro, który w przerwach między orgazmami czytał Kanta. A może to był Bach, i nie mózg a wybitnie umuzykalnione ucho? Dlaczego jej nie polubiłam? No nie wiem... kiedy jednak usłyszałam o kolejnej książce pani Malwiny Kowszewicz-Pożak, postanowiłam przypomnieć sobie. A może dać jej bohaterkom szanse po raz drugi? Nigdy dość, kolejna pozycja z kolejną, niebywałą, wyjątkową, niespotykanie piękną i tajemniczą kobietą w roli głównej. Czyżby powtórka z Gier? No nie do końca, tym razem nie Oliwka, a Julia, nie Bach, a Jacques Brell. Nie apartament, a zwykłe mieszkanie. No i kobieta już pracująca, choć nadal w te same wysokie obcasy wbita, w tych samych wystrzałowych ciuchach. Coś w tym układzie notorycznie się powtarza, może to ci kochankowie w dla odmiany odrobinę
młodsi, niemniej identycznie jak poprzednio zapatrzeni w bohaterkę, tak samo opętani przez miłość, trudni i niejednoznaczni. Może te ekscytujące podróże. A może noce parne i gorące z tajemniczymi kochankami.
Zawiodłam się. A potencjał widziałam na coś zupełnie innego. Ot na przykład miejsce pracy Juli. Jak pięknie można by pokazać tu dystans, dowcip i inteligencję bohaterki. Co za idealne miejsce do zabłyśnięcia. Przepięknie zaprzepaszczone. Nuda, nuda, nuda, przetykana niby to wzniosłymi, niby to życiowymi, zwierzeniami i problemami osób udział biorących. Dowcipami takimi jakimiś.... Ja wiem że to miał być urok tej książki taki, że to nie szare życie, zupa pomidorowa, tylko uczucia i walka wewnętrzna. Ciekawa i tajemnicza bohaterka, jak tajemnicze, piękne zdjęcie autorki na okładce. Hmmm. No i chyba słaby pomysł z tym powijający się już na początku opowieści mędrcem, który tak niebywały wniósł wkład w zmianę jakości życia Juli.
Ziew. Ja nie wiem. Dla mnie Julia pitoli. Jej koleżanki mają większy obwód talii niż wynosi ich wartość IQ. Dramaty – jakieś takie wcale nie wyjątkowe. Faceci nieciekawi (choć teoretycznie właśnie mieli być „tacy inni”), mędrzec bełkocze, gwiazda rocka nudzi. Wszystkich jednakowoż cechuje zwyrodnienie palców od pisania czterostronicowych smsów do siebie nawzajem. Biedulki. Akcja z wywiadem na końcu książki przerasta mnie chaosem, z którego nic nie wynika, a wynikać powinno wszystko. Trochę trąci Daniell Steel. Generalnie różowo i puszysto, choć miało być mrocznie ekscytująco i niebywale. Zdaje się, że ta książka miała pachnieć mrocznie i drapieżnie, jak wyjątkowe perfumy, a wyszła zwykła woda różana.